sobota, 30 maja 2015

Rozdział 13

 Poranek w pokoju Slytherinu był dla niej zupełnie czymś nowym. Blade światło wpadało przez okno, na zewnątrz musiała być piękna pogoda. Zielony baldachim nie zasłaniał jej łoża, zupełnie o tym zapomniała. Miała doskonały widok na pomieszczenie. W pozostałych pięciu łóżkach dziewczyny spały spokojnie. Obok legowisk ustawione były kufry, na wielkim regale stały opasłe tomiszcza jako pomoce do nauki na ich roku. W kominku trzaskał ogień, a i tak było zimno.
 Wzdrygnęła się i zakopała pod zieloną kołdrę. Na zegarze widniała godzina piąta. Miała jeszcze dużo czasu do śniadania. W jej głowie ciągle huczały słowa Tiary: "Jak mogłam nie rozpoznać dziedzica Slytherin'a.". Była czystą Ślizgonką, prawowitą członkinią tego domu. A tak bardzo chciała, aby było inaczej.
 W ponurych myślach tkwiła sześćdziesiąt minut. Współlokatorki nadal pogrążone były w marzeniach sennych. Wstała. Wyciągnęła z kufra czarne spodnie i lekki biały sweter. Na szczęście dopiero jutro zaczynały się lekcje. Pomaszerowała pod prysznic i odkręciła kurek z gorącą wodą. To zawsze pomagało jej się uspokoić. Pozwoliła, aby krople spływały gdzie chcą, nawet do oczu.
 Wysuszyła się zaklęciem i ubrała. Wykonała delikatny makijaż, włosy ułożyły się same. Weszła do Pokoju Wspólnego. Kilka osób już czekało na wyjście. Przywitali ją niepewnie, dwie osoby nawet lekko się pokłoniły. Skinęła głową i usiadła jak najbliżej ognia.
-Więc... Na prawdę jesteś córką Czarnego Pana? - zapytała pierwszoroczna. - Mój ojciec mi o tobie opowiadał.
-Doprawdy? - mruknęła - A jakie jest twoje nazwisko?
-Nott. Mój starszy brat się tu uczy, jest z tobą... znaczy się, z Panią, na jednym roku.
-Faktycznie, kojarzę.
 Dziewczę bardzo przypominało swojego brata. Czekoladowe włosy i szare oczy, drobna budowa ciała. Chudzinka. Obserwowała ją jakby z czcią.
-Nie zawracajcie mi teraz głowy. - zwróciła się do tłumiku gapiów.
 Kilka osób odsunęło się od razu. Zupełnie jakby usłyszeli rozkaz.Miało to swoje plusy, choć i tak było jej to obce. Jednak nie dane jej było siedzenie w samotności. Śmierciożerczynie postanowiły już wstać. Szybko znalazły się przy jej boku.
-Dzień dobry! - krzyknęła radośnie Rosier.
-Jak się spało? - zapytała doniośle Lucy.
-Mocno i w miarę dobrze. - odpowiedziała cicho. - A wy? O której się położyłyście?
 Najświeższych plotek dowiadywała się do śniadania. W Wielkiej Sali nie było jeszcze wszystkich uczniów, dzięki Merlinowi. Usiadła między dziewczynami i nałożyła sobie dwa tosty z szynką i serem. Jadła pomału i rozglądała się po sali spod grzywki. Spokój zakłócił znajomy głos.
-Jeżeli ta paskuda tu będzie, to nie tknę śniadania... - oznajmiła głośno Hanna About.
 Puchonka była jej przyjaciółką. Była. Tak samo jak reszta zaufanych przedstawicieli trzech bezkonfliktowych domów. Jej negatywne nastawienie automatycznie przeszło na Tenebris. Za nią wszedł Złoty Chłopiec Gryffindorru. Wszedł bez słowa, choć wzrok mimowolnie powędrował do stołu Slytherinu. Szybko odwrócił głowę i zasiadł do posiłku.
 Spokój po posiłku nie był jej przeznaczony. Musiała zgłosić się do dyrektora. Przed chimerą wymyślała hasło, aż w końcu trafiła na te odpowiednie.
-Mamba? Serio? - szepnęła do siebie z niedowierzaniem.
 Stanęła na schodku i czekała, aż dotrze pod drzwi. 
 Gabinet dyrektora był ogromny. Pełno w nim drobiazgów, regałów z opasłymi księgami, magicznymi szpargałami.... Przy schodach do prywatnych komnat stała poręcz, na której odpoczywał feniks. Leniwie czyścił swoje majestatyczne pióra. Tiara Przydziału drzemała na najwyższej półce, a portrety byłych dyrektorów żywo rozmawiały w swoich ramach. Sam Albus Dumbledore siedział w fotelu za biurkiem. Miał przygotowane filiżanki i dzbanek pełen herbaty. 
-Piękną mamy dziś pogodę, nieprawdaż? -zaczął pomału. - Co za szczęście, że dziś niedziela.
-Um, tak, panie dyrektorze. -przytaknęła Tenebris. - Czy mogłabym wiedzieć dlaczego tutaj jestem?
-Niecierpliwa jak swój ojciec...
 Riddle spięła się. Wiedziała, że rozmowa nie będzie należała do najmilszych. Profesor sięgnął do dzbanka i nalał herbaty. Ustawił filiżankę na jej miejscu i zaprosił gestem na fotel. Usiadła prosto i bez emocji obserwowała staruszka. Ten zaś kontynuował. 
-Nie spodziewałem się tego po tobie. Zawsze miła i uczynna, musiałaś mieć na sobie bardzo silne zaklęcia...
-Moje zachowanie nie ma tu nic do rzeczy. Czego pan chce? - zirytowała się. 
-Porozmawiać o twojej sytuacji. Czy wiesz, że stanowisz zagrożenie dla uczniów? Jesteś niebezpieczna. 
-Raczej wy dla mnie. Sama siebie nie zaatakowałam. Ja tylko istnieję.
-Otóż mylisz się. - oczy dyrektora błysnęły zza okularów. - Jesteś dokładnie taka sama jak ojciec. Ale jeszcze o tym nie wiesz. Będę cię obserwował.
 Tenebris fuknęła i podeszła do drzwi. Odwróciła głowę i rzekła:
-Nie jestem swoim ojcem.
 Percival uśmiechnął się gdy trzasnęły drzwi.



Zdenerwowana skierowała się na błonia. Wiedziała, że nie jest bezpieczna w tej szkole. Postanowiła jednak przemilczeć tę kwestię. Usiadła nad jeziorem.Chłodny powiew na twarzy nieco ją uspokoił. Na horyzoncie zbierały się chmury.
-Będzie padać. - mruknęła.
-Pewnie będzie burza, jest duszno. - usłyszała za sobą.
 Odwróciła się jak oparzona. Harry Potter tępo patrzył na niebo. 
-Czego chciał dyrektor och ciebie chciał? - zapytał jakby nigdy nic.
-Groził mi i ubliżał, nic poza tym. Dlaczego się tym interesujesz?
-Bo chciałem zacząć rozmowę. Kiedyś razem pracowaliśmy w bibliotece. Nad transmutacją, udzielałaś mi wtedy korepetycji. Kiedy się...
-Dowiedziałam? W te wakacje.
 Przytaknął na znak zrozumienia. Z dala usłyszeli głosy Ślizgonów.
-Nie będę przeszkadzał, ale wiedz, że wiem, że nie jesteś swoim ojcem. 
-Dziękuję.
 Odszedł szybkim krokiem. Riddle odetchnęła i uśmiechnęła się w duchu. W tej samej chwili dopadł ją Draco, wyraźnie nie zadowolony.
- Czego on chciał? - burknął.
-Niczego. Tylko rozmawialiśmy. Nie ma potrzeby się denerwować.
Mruknął coś i usiadł obok. Reszta poszła w jego ślady. Crabbe i Goyle wraz z Zabini'm grali w eksplodującego durnia, Pancy, Astoria i Milicenta plotkowały o kosmetykach. Lucy i Eria, papużki nierozłączki, rozprawiały o swoich "ulubionych zajęciach".
-Bądźcie ciszej lub nie mówicie o tym w ogóle. Dumbledore mnie obserwuje. 
 Spojrzały po sobie zdziwione, ale nie powiedziały nic. Szybko zmieniły temat.
 Spędzali tak czas dopóki Słońce nie zaszło za chmurami. Pierwsze krople deszczu schowały się w tafli wody. Pędem ukryli się w szkole. Traf chciał, że była akurat pora obiadu. Po posiłku poszli do Pokoju Wspólnego. Tenebris usiała na sofie i automatycznie okryła się kocem. Blase rozwalił się obok niej. Odchylił głowę do tyłu i znudzony oglądał sufit. 
-A więc, Księżniczko Ciemności... - zaczął chłopak. - Może zagrałabyś w szachy czarodziejów ze swoim uniżonym sługą?
 Lustrując wzrokiem bazyliszka Zabini'ego zgodziła się. 
-Nie nazywaj mnie tak.
-Dobrze, Księżniczko Ciemności.
 Policzyła w głowie do dziesięciu i postanowiła puścić tę uwagę obok uszu. Ślizgoński "Bad boy" rozstawił pionki. Dla siebie wybrał oczywiście białe. Wiedziała, że nie był to przypadek. Gra toczyła się zaciekle i przyciągała tłum gapiów. Ciężko było wyłonić zwycięzcę. Po bitej godzinie Riddle wreszcie udało się pokonać Blase'a.
-Dałem Ci fory.... - mruknął chłopak.
-Akurat. - uśmiechnęła się pod nosem. 
-Daj spokój, Bady boy'u, dobrze wiesz, że przegrałeś. - zaśmiała się Astoria. -Blase był na drugim miejscu najlepszego szachisty w Slytherinie, a ty go ograłaś. 
-Wcale nie jestem taka dobra. Po prostu czasami mam szczęście. - oznajmiła. 
 Zabini uniósł brew i burknął coś o "skromności Księżniczki Ciemności", co wywołało salwę śmiechu. Tenebris okryła się kocem i przymknęła oczy.


Obudziła się leżąc na czymś miękkim. Uniosła głowę do góry. Okazało się, że coś miękkiego pod jej głową to brzuch Malfoy'a.
-Wreszcie się obudziłaś. Myślałem, że się zsikam. - zażartował blondyn, po czym wstał i pobiegł do łazienki.
 Lucy przewróciła oczami.
- Dobrze, że wstałaś. Miałam już dość jego jęczenia na temat jego potrzeb fizjologicznych...
-Ile spałam?
-Jakieś dwie godziny. - wzruszyła ramionami blondyna. - Jest jakaś osiemnasta.
 Przetarła oczy, co było błędem. Syknęła z bólu chwytając się za bliznę.
-Kurwa...
-Wszystko w porządku? - zapytała się Eria.
-Nie. Muszę iść do Snape'a. - mówiąc to wstała.
 Opuściła Pokój Wspólny i skierowała się do gabinetu Opiekuna Domu. Zza zakrętu wyszła i wpadła na nią przyjaciółka Potter'a z masą książek w rękach.
-Uważaj jak chodzisz! - krzyknęła sprzątając rozrzucone tomy.
-Jakbyś nie zauważyła to ty na mnie wpadłaś. - warknęła Riddle. 
-Jasne. - usłyszała Hannę. - Wszystkie dokładnie widziałyśmy, że zrobiłaś to specjalnie. Pieprzona księżniczka, to, że twój ojciec to morderca to nie znaczy, że możesz nas terroryzować!
-O co ci chodzi?! Co ci zrobiłam, że się na mnie uwzięłaś? - zapytała wściekle. 
-Urodziłaś się! - wrzasnęła była koleżanka.
 Pomogła Gryfonce zbierać księgi, po czym razem szybko się od niej oddaliły. Tenebris nie mogła w to uwierzyć. W ponurych myślach dotarła do gabinetu. Zapukała i po usłyszeniu krótkiego "wejść" otworzyła drzwi. Profesor relaksował się przed gazetą.
-Panna Riddle. W czym mogę pomóc?
-Blizna znów dokucza.
 Przywołał odpowiednie eliksiry. Jeden dał jej do wypicia, drugim posmarował ranę. Ból szybko ustał.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. - odparł profesor. - Czy wszystko w porządku?
 Poinformowała nauczyciela o dzisiejszym zajściu z dyrektorem. Opowiedziała mu wszystko ze szczegółami. Nie wyglądał na szczęśliwego.
-Nie wdawaj się w żadne awantury. - poprosił Severus.
 Dziewczyna podziękowała mu za radę i pomoc z niezagojoną do końca blizną. Do końca dnia przysłuchiwała się rozmowom swoich nowych znajomych. 

_________________
Ale mi się podoba ten rozdział. I pojawił się mega szybko! 
ps. Czytajcie komentarze, zdarza mi się odpowiadać na wasze pytania i rozwiewać wątpliwości :)

wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 12

Tydzień minął jak nagły zryw wiatru. Spakowane kufry stały przed Malfoy Manor i czekały na pomniejszenie. Młodzież żegnała się z rodzicami. Tenebris stała przed swoim ojcem. Znajdowali się w jego komnatach. Ostatnie dni poświęciła nauce zasad, obowiązków i manier, do których została zobowiązana przez bycie córką Lorda Voldemorta.
 Pokłoniła się przed ojcem tak jak zwykły Śmierciożerca. Takie były nakazy. On kiwnął sztywno głową. Dziewczyna wyszła z jego komnat. Źle się czuła w takiej roli. Jeśli postąpiła niezgodnie z protokołem czekała ją bolesna kara. Miało to służyć odpowiedniemu przygotowaniu jej do roli prawej ręki Czarnego Pana. Zero rodzinnych stosunków i ludzkich zachowań - miała być nieczułym potworem niosącym strach wśród poddanych. Nie podobał się jej ten pomysł. Przez wiele lat marzyła o normalnej rodzinie, a teraz pragnienia legły w gruzach. Wyprostowała się i przyodziała maskę - czas wyjść do ludzi.
 Drzwi otworzyły się przed nią. Pokłoniono się jej nisko, choć wiadomo było, że jest niegroźną istotą. Bagaż został zapakowany, czekano tylko na nią. Narcyza bez słowa podała jej rękę. Chwyciła ją. Kilkoro Śmierciozerców działających w ukryciu przed światem kazało się chwycić ich reszcie młodzieży. Chwilę później stali już na peronie 9 i 3/4.
 Dookoła tłum. Biegające dzieciaki, zapłakane matki, uciekające koty... Była za pięć jedenasta, mieli jeszcze chwilę na rozmowę.
-Pamiętaj o nauce. I o...
-Tak, wiem. - przerwała pani Malfoy chwyciwszy się za medalion.
 Uśmiechnęła się niepewnie i uściskała dziewczynę po matczynemu. Nie miała pojęcia, że to takie miłe uczucie... Kobieta wyściskała również syna. Po tym geście mogli już iść do pociągu. Znaleźli całkowicie wolny, ostatni przedział, tuż obok przejścia do wagonu z bagażem. Zmieścili się wszyscy- całe dziewięć osób. Pansy położyła głowę na ramieniu Dracona, a Astoria oparła się na Blase'sie. Lucy i Eria pogrążyły się w plotkach a Crabbe i Goyle oczywiście jedli. Tenebris spojrzała za okno. Dochodziła jedenasta. Opiekunowie i młodsze bądź starsze rodzeństwo machało swoim dzieciom. Tak wyglądało to za każdym razem, gdy siedzieli w Hogwart Ekspress. Zazdrościła im tego, choć Narcyza chętnie dzieliła się matczyną miłością.
 Rozległ się gwizd i charakterystycznie szarpnęło. Już jechali. Mieli być na miejscu po zachodzie słońca. Tępo oglądała przemijające obrazy. Powoli mijał czas. Dziewczyny grały w szachy czarodziejów, a chłopcy ględzili o Quiddichu.
Wkrótce wstała.
-Idę się przejść.
 Jej głos był bezbarwny. Żadnej nuty emocji. Uczniowie zerknęli po sobie. Zanim zdążyli zareagować drzwi zamknęły się. Tenebris przeciągnęła się i ruszyła wgłąb pociągu. Gdy tylko weszła do drugiego wagonu gwar powoli ucichł. Osoby stojące w korytarzu pochowały się. I tak za każdym razem. Tylko wrogie, nieufne bądź przestraszone spojrzenia wierciły jej dziurę w plecach. Doszła tak na sam koniec pojazdu. Nie było tu nikogo. Przez szklane drzwi było widać tory.
 Usiadła w siedzie skrzyżnym przed uciekającym widokiem. Pojedyncza łza spłynęła po policzku. Wiedziała, że ten rok będzie ciężki. Skuliła się i oddychała głęboko. Nie chciała ukazać więcej słabości. Ludzie znali jej tożsamość. Ona była jedna. Ich setki.


 Ruszyła się stamtąd dopiero o zachodzie słońca. Całkowicie spokojna. Znów towarzyszyła jej cisza. Drzwi do swojego przedziału otworzyła szybko.
-Wróciłaś już. Chciałyśmy Cię już szukać. - powiedziała głośno Lucy. - Wzięłyśmy Ci ciastka dyniowe.
-Dzięki.
 Odpakowała jedno i ugryzła spory kawałek. Bardzo je lubiła.
 Zatrzymali się. Z tłumem innych uczniów udali się do wozów zaprzęgniętych w Testrale. Musieli się rozdzielić - wozy były sześcioosobowe. Dotarli do zamku. Nadal robił wrażenie, choć widoku szkoły z łodzi pierwszorocznym zazdrościła. Przeszli korytarzem do Wielkiej Sali. Zajęła swoje zwykłe krukońskie miejsce. Kilka osób odsunęło się od niej nieznacznie. Nie czuła się z tym dobrze.
 Wkrótce Tiara rozpoczęła swoje śpiewy. Tenebris nie słuchała jej. Biła brawo tak jak wszyscy, dla świętego spokoju. Przydzielono jedenastolatków, którzy promienieli radością. Jednak wesołość szybko prysła, gdy odezwała się Tiara. 
-Źle przydzieliłam jedną osobę. O tak, bardzo źle, bardzo źle! Muszę naprawić ten błąd, muszę... 
-Kim jest ta osoba? - odezwał się zaskoczony dyrektor. 
-Alice Smith! A może raczej Tenebris Riddle?
 Oczy wszystkich skierowane zostały na jedną osobę. Dziewczyna wstała niepewnie. Wolno podeszła do krzesła. Towarzyszyły jej niemiłe szepty. W środku była roztrzęsiona, ale musiała być twarda. Z kamienną twarzą usiadła na wyznaczonym miejscu i profesor Transmutacji założyła jej na głowę czarodziejki kapelusz. Ten bez zastanowienia wykrzyknął:
-SLYTHERIN!
Kilka osób zaklaskało, jednak reszta nie dała się porwać emocjom. Krawat automatycznie zmienił kolor. Szybkim krokiem dotarła na nowe miejsce wśród jej zwolenników. Dyrektor milczał przez chwilę, ale później wygłosił klasyczne ogłoszenia.
-I pamiętajcie, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony... Zajadajcie!
 Stoły pokryły się smakołykami. Była Alice nałożyła sobie kurczaka z ryżem i zaczęła dłubać w nim widelcem. 
-Zjedz coś. - mówiła Eria. - Chuda jesteś.
-Przy tobie owszem. - burknęła Tenebris. 
 Lucy zaśmiała się wrednie. 
-To, że Tiara "się pomyliła", to nie znaczy, że masz się załamać. Wiem, że wolisz być Krukonką, ale co zrobisz. Jesteś teraz wężem. Czas na posiłek, już! Chyba, że mam cię nakarmić osobiście...
 Groźba za skutkowała. Zjadła szybko, skusiła się nawet na ciastko. Później znikło wszystko. Dyrektor znów przemówił i odesłał wszystkich do dormitoriów. Dotarli do lochów. Było tu ponuro. Podali hasło. W środku było całkiem przytulnie. W kominku żywo palił się zielony ogień, na fotelach i sofach leżały koce. Na jednym z siedzisk czekał Severus Snape.
-Witam nowych Ślizgonów. Ja jestem waszym opiekunem. Każde nieposłuszeństwo będzie surowo karane. Za dobre zachowanie otrzymacie nagrodę. Jeżeli macie jakiś problem możecie udać się z nim do mnie. Starsi uczniowie pomogą wam w nauce, jeżeli napotkacie problemy. Przez jakiś czas drogę do poszczególnych klas pokażą wam wyznaczone osoby. Nie spóźniać się, nie będę was szukał po zapomnianych korytarzach! Jak na razie to wszystko. Mam nadzieję, że było to proste i wyraźne... - doniośle poinformował profesor, choć od niechcenia. - Riddle, do mnie proszę. 
 Córka Czarnego Pana podeszła do opiekuna. 
-Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, ale mam nadzieję, że się zaaklimatyzujesz wśród Ślizgonów. Wiem, że nie będzie ci łatwo, więc przyjdź do mojego gabinetu w piątek. Będziemy mogli porozmawiać, może coś doradzę.
-Dobrze profesorze. 
-Zmykaj spać. Będę wiedział kiedy będziesz musiała wyjść. Dlatego od razu kieruj się do mnie.
 Kiwnęła głową. Pobiegła za dziewczynami do ich dormitorium. Od razu widać było, że pokój powiększył się z myślą o niej. Jej łóżko znajdowało się przy oknie, za którym nie widać było nic przez wodę. Otworzyła kufer i przebrała się w piżamę. Tej nocy spała jak zaklęta.
____________
I znów długo. Nie wiem jak to jest, ale zawsze w połowie rozdziału mam zawiechę.. XD Ale rozdział pojawił się!

Zapraszam też na mojego oficjalnego bloga:  http://muffinkayum.blogspot.com/

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 11

Czarny Pan nie mógł pogodzić się z tą informacją. Kiedy usłyszał tę straszną wiadomość musiał znieczulić się ognistą whiskey. Złość w nim wrzała, choć nie miał zamiaru zaatakować Snape'a zanim się nie wytłumaczy. Ale wytłumaczenie było bardziej niespodziewanie niż nieudolny lot na miotle byłego szukającego Slytherinu. Siedział więc wraz z Severusem i Narcyzą w swojej komnacie, a każdy z nich dzierżył bursztynowy napój.
-Nie rozumiem nadal jak aurorzy znaleźli się na tej polanie... - syczał. - Przecież musiała być tam osoba ze znakiem...
-Nie widziałem nikogo znajomego. - odburknął nieźle wstawiony Snape. - Może użyto wielosokowego?
-Nie jest to wykluczone. - wtrąciła sucho Narcyza. - Ale i tak jest to niepokojące. Aurorzy już muszą wiedzieć o istnieniu Tenebris, a dziewczynę trzeba będzie chronić...
-Zawsze ja jestem w szkole, ale niestety nie będę miał nad nią stuprocentowego nadzoru. Przydałby się ktoś, kto mógłby z nią siedzieć cały czas.
 Voldemort kiwnął głową na znak zgody i upił łyk trunku. Wiedział dokładnie, kto mógłby pomóc...


 Tenebris leżała w ciemnym pokoju z szeroko otwartymi oczami. Dzięki pełni księżyca widziała delikatny zarys mebli. Nie mogła spać, choć była piekielnie zmęczona. Ciągle miała w swojej głowie obraz lecącego w jej stronę zaklęcia. Widniał jeden duży problem - nikt nie wiedział co to było. Zaczęła doceniać bardziej moc magii niewerbalnej. Jednak przez to zaczęła ją również nienawidzić. Sięgnęła drżącą dłonią do twarzy i syknęła. Jej rana została podleczona tylko do tego stopnia, aby nie krwawiła. Nadal była świeża i bolała jak oparzenie.
 Rozdzierał ją nie tylko ból fizyczny, ale i psychiczny. Została oszpecona za swoje pochodzenie mimo niewinności. Jednak nie to się liczyło. W ich mniemaniu była tylko kolejną maszyną do zabijania Sami-Wiecie-Kogo, swojego ojca. Pominięto ten fakt, że siedziała zazwyczaj w rezydencji nic nie robiąc, nie zabijając. Nie lubiła tego uczucia. Była bezradna, a przeciw niej stał prawie cały czarodziejski świat.



Na drugi dzień obudziły ją promienie słońca zza rozsuwanych zasłon. Skrzywiła się z wysiłkiem i zerknęła na zegarek. Była zaledwie 12! Zdecydowanie wolała gnić do końca życia w łóżku. Zawinęła się w kołdrę i wykręciła tyłkiem do światła.
-Nie możesz spędzić całego dnia w łóżku, kochanie. - powiedziała troskliwie Narcyza. - Musimy zająć się twoją raną. Poza tym został już tylko tydzień do szkoły i chcieliśmy zorganizować wieczorem jakieś ognisko. Co ty na to? Severus i Augustus zaczynają śpiewać po pewnej dawce alkoholu - zachichotała. - Nie smuć się.
-Nie ty zostałaś oszpecona. - burknęła Tenebris.
-Nie ja. Ale to nie powód do zamykania się przed całym światem. Przygotuję ci kąpiel. Może o zapachu podpłomyków? - mówiąc to zniknęła w łazience.
 Riddle westchnęła i położyła się na plecach. Patrzyła tępo w sufit do czasu ponaglenia pani Malfoy. Ciężko było jej się podnieść, ale cóż zrobić? Wzięła szlafrok i poczłapała do przyjemnie pachnącej kąpieli. Zanurzyła się w ciepłej wodzie, a ochłodzona już piana przykleiła się do suchych jeszcze ramion. Westchnęła cicho i zamknęła oczy. Nie był to taki beznadziejny pomysł.
 Narcyza krzątała się w łazience. Zdążyła przygotować jej ubrania, maści, leki przeciwbólowe i zamówić śniadanie do pokoju. Lubiła tę kobietę. Choć czasami bywała nadopiekuńcza.
 Wygrzebała się z kąpieli i zakryła ręcznikiem. Pani Malfoy pomogła się jej osuszyć. Ubrała suknię z długim rękawem. Posiłek zjadła pomału, nie spiesząc się niepotrzebnie. Później Narcyza pomogła jej z nałożeniem maści i udały się na rozmowy z Czarnym Panem.


Nie przepadała za chodzącymi za nią wszędzie ochroną, ale szpiedzy w szkole... Uważała, że to ogromna przesada i ograniczenie jej wolności. Śmierciożerca w toalecie, sypialni, bibliotece... Tego było za wiele. Zbliżał się wieczór, więc ruszyła się z bujanego fotela w czytelni. Kroki swe skierowała w stronę ogrodu, pod wielki dąb, gdzie paliło się już ognisko.
 Kilka osób już znajdowało się w szampańskim nastroju. Severus i Augustus wykładali mięso i szaszłyki na grilla, byli odpowiedzialni za jedzenie. Avery i Greyback dostarczyli drewna z lasu, Lucjusz stroił swą gitarę siedząc na pieńku, a Dracon wraz z Blase'm układali ławki dookoła paleniska. Reszta nosiła cieplejsze ubrania i koce, tak na wszelki wypadek. Przywitali się życzliwie z nastolatką. Dziewczyna odpowiedziała smętnie i przysiadła na jednej z ławek obok grilla.
-Mam nadzieję, że jesteś mocno głodna, panienko. Karkówka w ziołach to moja specjalność! - wyszczerzył się Rookwood. - A sałatki Severusa idealnie do tego pasują.
 Uśmiechnęła się delikatnie.
-A boczek macie?
-Boczek, kałamarnice, kiełbasy, kaszanki i inne mięsa... A do tego sosy, sałatki i smaczne pieczywko.
-To będziecie mnie toczyć... - obnażyła zęby w ładnym, dziewczęcym uśmiechu.
 Augustus zaśmiał się i wyłożył kiełbasę. Piękne zapachy przywiodły tu resztę. Lucjusz grał i kilka osób śpiewało. Trwała żywa rozmowa o wszystkim i o niczym. Był tu nawet sam Czarny Pan.
 Czas leciał i niepostrzeżenie był już środek nocy. Księżyc chował się za horyzontem i huczna zabawa przeobraziła się w spokojną posiadówkę. Ogień parzył kolana i rozjaśniał lekko zmęczone twarze. Nastało milczenie przerywane trzaskiem paleniska. Znikąd pojawiły się dwie postacie. 
 Jedna z nich była nieco pulchna, choć kształty były przyjemne. Włosy miała długie i kręcone, w takim samym kolorze jak jej duże, orzechowe oczy. Spojrzenie miała przenikliwe i żywe, a uśmiech nadzwyczaj łagodny.
 Druga była zupełnym przeciwieństwem koleżanki. Niska i chuda, o prostych złotych włosach sięgających za pośladki. Opadająca powieka sprawiała, że błękitne oczy wyglądały o wiele bardziej szaleńczo niż u Bellatrix. Usta miała pełne, wykrzywione we wrednym grymasie. Obie były młode. 
 Wszyscy zebrani wyszczerzyli się i radośnie poderwali z miejsc. Wyściskali dziewczyny i przybijali piątki lewą ręką.
 Tenebris, cały czas siedząca obok ojca, patrzyła na nie spode łba. Zdała sobie sprawę z tego, że to Śmierciożercy, jednak widziała je po raz pierwszy.Wciągnęła kosmki zza ucha, aby zasłonić bliznę. Opuściła głowę, gdy podeszły do Czarnego Pana. Pokłoniły się. 
-Misja wypełniona, mój Panie. - odezwała się blondyna.
-Wiele magicznych plemion wikingów opowiedziało się po naszej stronie. - dodała druga.
-Doskonale się spisałyście... - zazyczał. - Mam nadzieję, że podobały się wam wakacje. Całe szczęście, że skończyłyście o wiele wcześniej niż przewidywałem. Mam dla was kolejną misję. Otóż dziewczyna siedząca obok mnie to moja zaginiona córka. Ostatnio aurorzy dowiedzieli się o jej istnieniu, a to nie zakończyło się dobrze. W szkole będzie potrzebowała kurateli*. Mam nadzieję, że się rozumiemy?
-Ależ oczywiście, mój Panie, ale... jak to aurorzy dowiedzieli się...
-Mamy szpiega. - powiedział sucho. 
 Kilka osób zerwało się, choć największy strach dało się wyczuć od Avery'ego. Zaczął nerwowo wyłamywać palce, choć nigdy tego nie robił. Ten fakt Voldemort postanowił zachować dla siebie. Na razie. Kobiety usiadły obok rodziny Riddle. Poczęstowano je smakołykami, a one chętnie zajadały. Rozmowy znów się ożywiły. Nowo przybyłe opowiadały o swojej wyprawie, co jakiś czas wybuchały salwy śmiechu. Z rozmów wynikało, że blondyna nazywała się Lucy Marlow, a szatynka Eria Rosier, która była córką Evana. 
 Tenebris potarła sennie oczy. Środki przeciwbólowe przestawały działać, więc syknęła z bólu. Snape wstał i zawołał chłopaków. 
-Chyba już pora. Choć, odprowadzimy cię, panienko.
 Mruknęła coś pod nosem i poczłapała w stronę domu. Szła coraz wolniej, więc Augustus wyczarował koc. Położyła się na nim, a oni podnieśli ją trzymając za rogi materiału. Lekko nią bujało, co tylko przyspieszyło podróż do krainy snów.

*kuratela - uciążliwa opieka.
_________________________
Ale fajne słówko wam znalazłam ^^ Pretensje do mojej historyczki..
Trwało długo z powodu wyjazdów. Jak na razie jestem na miejscu, więc cośtam się pisze. Miłego czytania!