poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 7

-Powinnaś już wstać, panienko. Za chwilę śniadanie. Musisz się szybko ubrać, Czarny Pan nie lubi długo czekać.
 Alice zmrużyła gniewnie oczy i burknęła ledwo zrozumiałą odpowiedź.
-To był rozkaz. - rzekł stanowczo Severus.
 Nie lubił być osłem do robienia pobudek rozkapryszonym nastolatkom, jednak tym razem to mu przyszło się z tym zmagać. Był bez możliwości rzucenia jakiegokolwiek zaklęcia - po karze ze strony Lorda wolał odpocząć kilkanaście dłuższych dni.
 Odetchnął, kiedy bez żadnej odpowiedzi młoda dziewczyna udała się do toalety, zabierając przy tym czarną suknię. Nie miał zamiaru użerać się z nią jak to zwykle bywało z budzeniem Dracona. Mimowolnie oddał się rozmyślaniom. Draco Malfoy był od samego początku skazany na niego. Bycie ojcem chrzestnym młodziana z zadartym nosem nie jest łatwym zadaniem, a zwłaszcza teraz. Pilnowanie, aby osoby niepożądanie nie dowiedziały się o jego "sympatycznym tatuażu" nie było prostym zadaniem. Część winy ponosili jego przyjaciele. Parkinson-Latający-Język, Crabbe - Ptasi-Móżdżek, Goyle-Bezmyślny-Goryl i Zabini-Jaki-Ja-Jestem-Cudowny. Na samo wspomnienie robiło mu się żal, że tacy idioci trafili do Domu Slytherina. No, może jeszcze z Blase'a coś wyrośnie...
-Gotowa. - mruknęła Alice.
-Chodź. - polecił i ruszył w stronę jadalni.
 Był świadom tego, że ingerowanie we wspomnienia Alice nie przyniosą dobrych skutków. Od paru dni nie mówiła nic, z wyjątkiem "już", "gotowa", "tak" i "nie". Zamknęła się w swoim świecie, który starała się pilnie chronić od zła wszelkiego. Z jednej strony słusznie, zwykle takiego rodzaju informacje były bezwzględnie wykorzystywanie przeciwko tej osobie. Choć z drugiej strony... Nie był w stanie pojąć dlaczego aż tak w nią to uderzyło. Był pewien, że to właśnie jego wybierze Czarny Pan jako jej osobistego psychologa. A on nie miał pojęcia, jak jej pomóc,
 W wirze myśli nie zauważył, że pojawili się już w wielkiej jadalni. Jak to w Malfoy Manor bywało nad bogato zdobionym stołem z najlepszego ciemnego drewna wisiał kryształowy żyrandol. Krzesła były wykonane z tego samego tworzywa co stół, wielkie okna przysłaniały zielone zasłony. Było całkiem przytulnie.
 Tom Riddle siedział na swoim honorowym miejscu, a po jego prawej stronie były dwa wolne miejsca specjalnie przygotowane dla nich. Szybkim krokiem podeszli do krzeseł i usiedli, Severus wcześniej przywitał się z resztą.
 Alice była tu po raz pierwszy. Zwykle jadała w swojej komnacie. Starała się nie okazywać większego zainteresowania, chociaż łatwe to nie było. Patrzyła z wyrzutem w swoje odbicie na talerzu.
 Czarny Pan uśmiechnął się pod nosem, choć było to dość wymuszone z jego strony. Można uznać, że martwił się o swoją córkę.
-Nawet się nie przywitałaś... - zaczął rozmowę.
-Wiem. - rzuciła beznamiętnie.
-Nic nie jesz?
 Uniosła głowę. Stały wyśmienite potrawy na śniadanie. Jajecznica na boczku, tosty, sałatki warzywne, wędliny, dżemy, drogie sery... Niechętnie nałożyła sobie trochę i zaczęła jeść. Nie wiedziała, że była aż tak bardzo głodna.
-Cieszę się, że masz apetyt. - Voldemort uśmiechnął się. - Szkoda, że nie jest tak samo z Twoją chęcią do rozmowy.
 Alice prychnęła i szybko dokończyła posiłek. Wstała i najzwyczajniej w świecie wyszła.
-Nie zostaje na kawę? - zdziwiła się Narcyza.
-Nie chce z nami siedzieć przez szperanie w jej głowie. - mruknął Severus. - Postanowiła się nie odzywać.
-A skąd ty tyle wiesz? - burknął niewyspany Rookwood.
-Bo sam bym tak zrobił, geniuszu? Zdołałem wyczuć, że bardzo nie chciała, aby te informacje dostały się w moje i Czarnego Pana łapy. To milczy.  - wyjaśnił od niechcenia, popijając poranną kawę. - A ty byś co zrobił? Siedział z nami i się uśmiechał?
 Augustus prychnął i wdał się w ponowny romans z sernikiem. Zapanowało dłuższe milczenie, przerywane stukaniem łyżeczek i siorbaniem, mlaskaniem...
-Zmieniając temat, to Dracon wraca dziś z przyjaciółmi... - zaczęła rozmowę Narcyza.
-Jakieś sześć dodatkowych bachorów pałętających się pod nogami? - ziewnął Greyback.
Wilkołak nadal nie wyglądał dobrze po minionej pełni. Kilka osób mu przytaknęło z identycznym entuzjazmem. Pani Malfoy prychnęła jak rozjuszona kotka i postanowiła od razu dojść do sedna sprawy.
-Jakby nie patrzeć to rówieśnicy Alice, może mogliby się z nią... dogadać.
-Słuszna uwaga, Cyziu. - przytaknęła Bellatrix. - Może by pomogli się jej nieco otworzyć.
 Lord Voldemort słuchał uważnie rozmowy sióstr i z każdym zdaniem był bardziej przychylny najzwyczajniejszemu na świecie planowi.




 Po czterech godzinach bezczynnego wylegiwania się w fotelu jednej z bibliotek postanowiła odłożyć opasłe tomiszcze od Starożytnych Run. Pogoda za oknem wyglądała niezwykle kusząco. Gdyby chociaż mogła zamoczyć nogi w tym ślicznym jeziorku... Przeciągnęła się i usłyszała "chrupanie" w kościach. Taaak, to dobry pomysł się wreszcie ruszyć...
 Leniwie schodziła schodek po schodku, gładząc delikatnie dłonią nieskazitelnie czystą poręcz. Patrzyła się tępo w czerwony dywan, aż dotarła do parteru. Z głównego holu do głównego salonu prowadziły tylko jedne drzwi. Szybko je otworzyła i ku jej zdziwieniu usłyszała obce dla tego domu głosy (lub po prostu nigdy ich tu nie słyszała). Szklane drzwi prowadzące do ogrodu były otwarte, a na tarasie stało siedmioro ludzi. 
 Były dwie dziewczyny. Jedna wyjątkowo szczupła o jasnej karnacji i prostych włosach do ramion, druga zaś nieco niższa o zgrabnych kształtach, brązowych włosach i mniej wyzywającym wyglądzie. Pozostała piątka to chłopcy. Jeden wysoki i czarnoskóry, o krótkich czarnych włosach, a drugi, podobnego wzrostu, o karnacji porcelanowej lalki i nieco dłuższych blond włosach. Dwóch podobnych do siebie goryli, choć jeden z nich był wyższy i nieco chudszy. Ostatni z nich był mniej więcej jej wzrostu, o brązowych włosach i obojętnym spojrzeniu. 
 Nie była do końca pewna, czy ma się przed nimi kryć. Na jej nieszczęście znała ich, a oni ją. Nie lubili się za bardzo. Choć przez chwilę przebiegła jej myśl dodająca otuchy. Odetchnęła głęboko, zasłoniła twarz włosami i ruszyła do wyjścia. Z każdym krokiem ich rozmowy stawały się coraz bardziej wyraźne, a ona sama była coraz mniej pewna swojego planu. Jednak było już za późno.
-Oj daj spokój, Astoria! Odrobina alkoholu nie zaszkodzi... A to kto niby? - zwróciła na nią uwagę czarnowłosa.
 Alice zatrzymała się na chwilkę, lecz szybko ruszyła dalej. 
-A skąd ja mam wiedzieć kogo moi starzy sprowadzają... - warknął blondyn. - Coś ty za jedna i co robisz w moim domu?
-Nie twój interes. - szepnęła w odpowiedzi.
-Słyszałeś ją, Draco? - zaśmiał się ciemnoskóry. - Chyba powinna dostać nauczkę. Parkinson, uczynisz honory?
-Z rozkoszą. 
 Alice zacisnęła pięści, lecz szła dalej przed siebie. Nie była jednak przygotowana na typowo babski atak. Szarpnięto ją za włosy, a od przodu zaszła owa mopsica. Uśmiechała się wrednie poznając twarz swojej nowej ofiary.
-A więc mam przyjemność z naszą ukochaną kujonicą..Gdzie okularki, kochanie? - zaszydziła - Nie wiem co tu robisz, ale nie wydaje mi się, aby szlam taki jak ty mógł się szwędać nam pod nogami.
 Mówiąc ostatnie słowa z całej siły uderzyła dziewczynę w nos. Krew trysnęła od razu, a sama Alice straciła równowagę i upadła na kolana. Siedziała tam przez chwilę wśród szyderczych śmiechów. Gdy była pewna swoich sił wstała i uciekła do środka. Młodzież zaniosła się jeszcze większym śmiechem nie wiedząc jeszcze niczego. 




Prędko wchodziła na górę, chciała jak najszybciej dostać się do swojego pokoju. Gdy znalazła się na odpowiednim korytarzu pojawił się problem. Przed drzwiami stał Snape w towarzystwie dwóch zamaskowanych Śmierciozerców. Alice przystanęła, automatycznie zasłaniając nos. Chciała się wycofać, ale z tyłu również już ktoś z nią stał.
-Na nią czekacie, Severusie? - zapytała Bellatrix - Myślałam, że już załatwiliście to co mieliście. 
-Niestety nie, Bello. Czy coś się stało? - odparł mężczyzna.
-Czarny Pan chciał ją widzieć, jednak chyba najpierw wasza.. misja.
-Tak, panienko, proszę do środka. - rzekł otwierając komnatę.
 Z opuszczoną głową weszła do swego pokoju i ustała przy oknie. Mistrz Eliksirów był bardzo podejrzliwą osobą i szybko podszedł do nastolatki. Wciąż usilnie zakrywała twarz. Złapał ją za oba nadgarstki i po chwili udało mu się zobaczyć to, czego nie powinno tu być. Z dziewczyny wyrwał się szloch, a on sam nie wiedząc co robić przytulił ją do siebie.
-Bello, miskę z zimną wodą i szmatkę, szybko.
 Kobieta słusznie przygotowała to o co ją poprosił i po chwili zajęli się złamanym nosem Alice. Gdy było już po wszystkim z całych sił nie starała się patrzeć w oczy. Łzy spływały po jej policzkach, choć wyraźnie starała się nad tym zapanować.
-Kto ci to zrobił? - Zapytał Rookwood, zdejmując maskę. - Przecież możesz nam zaufać.
 Pokręciła tylko głową, szepcąc: "to nieważne, już jest okej". Oczyszczono ją z krwi.
-Czarny Pan chciał cie widzieć w ogrodzie, panienko. Jak najszybciej się da. - przypomniała pani Lestrange.
-Tak, chodźmy już. - odpowiedziała cicho dziewczyna i wstała z łóżka. 


_______________
Miało być w niedziele, a w niedzielę WOŚP i hrdkorowe czytanie lektury n dziś :D Mam nadzieję, że wam się podoba :*