czwartek, 18 września 2014

Rozdział 4

  Voldemort stał przy oknie. Jak zwykle był poważny, choć tym razem nie planował morderstwa. Przy ogromnym stole siedział Wewnętrzny Krąg - zaufani Śmierciożercy. Tak, na nich mógł polegać, ale czy oby na pewno w tej sprawie? Myślał... Księżyc był w pełni, więc na pewno nie wyśle Greyback'a - zerknął na puste krzesło. Nigdy wcześniej nie miał takich problemów. Był zirytowany swoim niezdecydowaniem, a także zdenerwowany, gdyż prawie nikt nie nadawał się do tego typu zadania. Warknął pod nosem. Pozostało mu tylko jedno...
-Severusie, chyba znów muszę polegać na Tobie. - powiedział chłodno. - Ciebie nikt się nie uczepi... Kogo jeszcze proponujesz?
  Profesor Eliksirów nie do końca był pewien o co mu chodzi. Wiedział, że tylko sprawy największej wagi i tajności, a także ostrożności pozostawiał właśnie mu. Nie potrzebował żadnego eliksiru - zawołałby go zaraz po zebraniu. Nie chodziło też o torturowanie ludzi z Ministerstwa Magii, gdyż te zadania pozostawiał dla Śmierciożerców tam zatrudnionych...
-Myślę, że Avery, mój Panie. - odparł Snape po krótkim zastanowieniu. - Jako jedyny użył Oblivate na wszystkich urzędnikach Ministerstwa... Nadal nie wiem, jak to zrobił...
-Mam swoje sposoby... - uśmiechnął się tajemniczo wspomniany.
   Czarny Lord zastanowił się. Pamiętał swój szok, gdy zobaczył w "Proroku Codziennym" drobny artykuł o owym mężczyźnie, a raczej o jego pomocy potrzebującym. "-A, to, mój Panie? Wracałem z Gringotta, gdy coś zaczęło mi się drzeć nad głową i odruchowo użyłem zaklęcia... - Nie aresztowali cię Aurorzy?! - Nie, mój Panie... Dokładnie zadbałem o to, aby nikt mnie nie pamiętał."* Wyglądało to na dobry pomysł. Zostało mu zaufać tej dwójce.
-Uważam, że masz rację, Severusie. Pójdziecie obaj. Jeśli jeszcze się nie domyślacie, to wyruszycie wraz z moją córką... Potrzeba jej różdżki, nowych szat, być może zechce jakiś książek. Pieniądze dam tuż przed waszym wyjściem. I jeszcze jedno. - odwrócił się do reszty. - Niech jej tylko włos z głowy spadnie, a wtedy dowiecie się, co dokładnie oznacza mój gniew.



  Narcyza pomagała jej zapiąć sukienkę. Martwiła się stanem córki Lorda. Było po dziewiątej, a Alice jeszcze do końca się nie obudziła. Stała jak manekin, na którym wisiała granatowa, prosta suknia z długimi rękawami. Dziewczyna niesamowicie schudła przez czas "depresji", jak to zwykł mówić Mistrz Eliksirów. Zapadnięte policzki potęgowały jej zmęczony wygląd, a cienie i worki pod oczami wcale nie pomagały. Włosy nabrały zdrowego wyglądu po specjalnych eliksirach, których kiedyś używała ona sama. Było to po poronieniu drugiego dziecka. Długo, oj długo nie mogła się pozbierać...
-Zapięta. - oznajmiła pani Malfoy, wybudziwszy się z ponurych rozmyślań. - Choć, umalujemy Cię jeszcze. Będziesz zdrowiej wyglądać.
  Wskazała jej dłonią na pufę tuż przy toaletce. Alice niechętnie usiadła na wskazanym miejscu. Nie chciało jej się ładnie wyglądać, chciała tylko mieć te zakupy za sobą. Powinna się cieszyć, ale nie potrafiła. Wciąż jeszcze nie do końca oswoiła się z nową sytuacją. Westchnęła ciężko, gdy kobieta odgarnęła z jej twarzy długie, brązowe loki. Sprawnie nałożyła na jej buzię podkład i korektor, delikatnie pomalowała jej brwi i rzęsy, a policzki musnęła różem. Usta pomalowała jej bezbarwną szminką.
-Wyglądasz bardzo ładnie. - oznajmiła z ciepłym uśmiechem.
  Alice zarumieniła się lekko i skinęła głową. Rzadko słyszała komplementy, a jeśli już to zazwyczaj były one fałszywe. Skąd wiedziała, że ona nie kłamie? Nie miała pojęcia. Narcyza była jedną z tych osób, którym ufała bezgranicznie.
  Pukanie do drzwi przerwało jej zadumę.
-Już skończyłyśmy! - krzyknęła kobieta. - Co za niecierpliwcy... No już, zmykaj bo nam żyć nie dadzą. - mrugnęła do niej porozumiewawczo.
   Nastolatka uśmiechnęła się niemal niezauważalnie i ruszyła do wyjścia. Czekali tam na nią mężczyźni, a gdy wyszła ukłonili się nisko. Nie mogła przywyknąć do tych ciągłych pokłonów i szacunku, często sztucznego. Jak u Bellatrix Lestrange - za nic w świecie nie mogła się przekonać, że jest z nią całkowicie szczera. Była pewna, że próbuje podlizać się jej ojcu...
-Jesteś gotowa, panienko? - zapytał poważnie Mistrz Eliksirów.
-Tak sądzę. - odparła niepewnie.
   Profesor dał jej znać, aby szła za nim. Evan podążył tuż za jej osobą. W takim szyku nie mogła uciec lub odejść niezauważona. Czuła się osaczona, lecz nie miała zbyt dużego wyboru. Wyprostowała się. Wciąż w uszach dudnił jej wykład o prostej postawie, który dała pani Malfoy.
   Odetchnęła głęboko, gdy tylko znaleźli się przed domem. Brakowało jej tego od dłuższego czasu. Było jeszcze cicho, nie licząc rozśpiewanych ptaków. Latało tu bardzo dużo motyli i ważek, zupełnie jak w bajce. Z zamyślenia wyrwał ją Avery. Wyjął z kieszeni kartę do gry.
-Hasło to romanticus... - skrzywił się.
   Złapali za przedmiot i wypowiedzieli słowo. Zniknęli.



   Alice straciłaby równowagę, gdyby nie silne ramiona Snape'a. Wymamrotała ciche dziękuję i schowała się za kurtyną włosów. Nienawidziła się rumienić...
-Jesteśmy w ślepym zaułku, na Nokturnie. Musimy się przedostać na Pokątną. Idziemy w zwartym szyku. Av, wiesz co robić, kiedy będą wyciągać łapy... Panienko, nie możesz się od nas oddalać, a z pewnością nie w tym miejscu. Zapamiętaj to. - poinformował ich swoim nauczycielskim tonem głosu. - Za mną, idziemy najpierw do Ollivarder'a.
  Szli w tym samym szyku co wcześniej. Pierwszy Śmierciożerca zrobił miejsce do przejścia za pomocą prostego zaklęcia. Mimo dość wczesnej godziny panował tu tłok. Dziewczyna rozejrzała się po miejscu. Stare, sypiące się kamienice dawały idealne tło dla kręcących się tam ludzi. Obskurne, stare wiedźmy sprzedawały najobrzydliwsze składniki do eliksirów. Gdzieś pod ścianą bogaty mężczyzna dokonywał transakcji z rzezimieszkiem. Towarem była na oko szesnastoletnia dziewczyna o blond włosach. Alice odwróciła wzrok, nie chciała tam patrzeć. Wiedziała, że świat jest miejscem okrutnym, a Nokturn bardzo dobrze to odzwierciedlał.
-Łapy precz! - usłyszała syknięcie Avery'ego.
   Mierzył właśnie różdżką w zbira, który miał chrapkę dotknąć córkę Czarnego Lorda w nieodpowiednie miejsce. Nie potraktował go jednak żadnym zaklęciem, choć jego serce ubolewało, że nie wykorzystał tej okazji.
   Alice wzdrygnęła się mimowolnie. Miała już dość tej ulicy - zbyt wiele cierpienia. Na szczęście dość szybko znaleźli się przed sklepem z różdżkami. Kiedy weszli rozbrzmiał przyjemny dzwonek i starszy pan zjawił się od razu. Poznał ich wszystkich, Evan tylko na niego nie rzucił uroku zapomnienia.
-O-och. - zadziwił się staruszek. - W czym mogę pomóc w tak piękny dzionek?
-Przybyliśmy tu po różdżkę... Jeśli nie sprawimy tym kłopotu. - odparł uprzejmie mężczyzna z zarostem.
-Ależ naturalnie... - właściciel sklepu zmieszał się. - Dla kogo wybieramy?
   Severus odsunął się na bok, ukazując Ollivader'owi niepewną dziewczynę. Różdżkarz przyjrzał się jej uważnie, aż w końcu udało mu się ją rozpoznać.
-Panna Smith! Bardzo zmieniłaś się od ostatniego razu... Już szukam tego, co najbardziej jest ci potrzebne! - zawołał z entuzjazmem.
   Starzec zniknął wśród półek i pogrążył się w myślach. Dziwnym było, że ci dwaj, jedni z najbardziej zaufanych popleczników Sami-Wiecie-Kogo, przychodzą od tak po różdżkę (różdżkę i tylko to!) dla dziewczyny. Pamiętał ją, gdy wystraszona przyszła do jego sklepu. Od razu polubił tego dzieciaka. Wybrała ją różdżka z rdzeniem z włosa jednorożca, wykonana z dębu, mająca 10 cali. Od razu zżyła się ze swoim magicznym patykiem i dodatkowo zaczęła wypytywać o tworzenie tych niezwykłych rzeczy. Był wniebowzięty, gdyż rzadko osóbka w jej wieku pytała o te sprawy... Przesiedzieli przy herbacie dobre cztery godziny! Ciekawska dziewczynka...
   Jednak zastanawiało go nadal, cóż może ona robić w towarzystwie Śmierciożerców? Na pewno nie była jedną z nich, oj nie! Choć z drugiej strony tłumaczyłoby to zakup nowej różdżki - tamta nie nadawała się do Czarnej Magii... Sięgnął po jedno pudełko i powrócił z nim do klientów.
-Włos jednorożca, grusza, jedenaście cali. Dość giętka. Spróbuj Accio. - powiedział Ollivander.
   Ostrożnie wzięła różdżkę i zdecydowanie wypowiedziała zaklęcie. Chciała przywołać wazon pełny wody. Naczynie rozpadło się na miliony drobniuśkich kawałeczków. Snape szybko wyczarował tarczę, która nie dopuściła do nich szkła. Gdyby nie on zostaliby delikatnie poranieni.
-Chyba mnie nie lubi... - mruknęła Alice.
-To za mało powiedziane, panno Smith... Myślałem, że włos jednorożca będzie dla ciebie odpowiedni, jak poprzednia różdżka... Co się z nią stało? Zmieniła właściciela?
-Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu... Spłonęła w pożarze w sierocińcu. A mi udało się wydostać... Zbyt szybko chciałam uciec, a ona była w kufrze i... - tłumaczyła się.
-Rozumiem... Mocno tobą wstrząsnęło, prawda? - kiwnęła głową. - Musimy więc spróbować z innym rdzeniem, to jest pewne... Zaraz wracam.
   Przypomniał sobie. Czytał o pożarze mugolskiego sierocińca już ponad miesiąc temu. Nad nim widniał Mroczny Znak. Zaatakowano ich i wtedy zaginęła jedna dziewczyna... Zwłok jej nie znaleziono, żywej też nie. Musiała być to Alice, ale... po co ona Śmierciożercom? Czyżby...
"Nie, to nie może być prawda!" - Ollivander potrząsnął głową. - "A może jednak...Może jest córką któregoś z nich? Ale wtedy wybrałaby się sama..."
   Pozostała mu tylko jedna opcja na zadane sobie pytanie, jednak nie chciał dopuścić tego do myśli. Nie mogła być od tak potomkiem Sam-Wiesz-Kogo! Jednak cokolwiek by nie zrobił to nadal zostawało najrozsądniejszą opcją. Niepewnie sięgnął po kolejną różdżkę.
-Spróbuj. Włókno ze smoczego serca, angielski dąb, 13 cali, dość sztywna. Spróbuj naprawić wazon.
   Alice sięgnęła po nią. Gdy tylko zetknęła się z nią poczuła przypływ niesamowitej mocy. Znów poczuła się szczęśliwie, tak jak za swoim pierwszym razem w tym sklepie. Zgrabnym ruchem naprawiła wazon i napełniła go wodą. Uśmiechnęła się delikatnie.
-Idealna. - szepnęła.
-Będzie ci dobrze służyć. Korzystaj z niej mądrze. - poradził jej mężczyzna.
   Zapłacili i wyszli, zostawiając Ollivadner'a w ogromnym szoku. Dziewczyna czuła się o niebo lepiej. Przystanęli i profesor odwrócił się twarzą do nich.
-Teraz nowe szaty szkolne. Kazano nam także uzupełnić ci garderobę, panienko. Załatwimy to u Madame Malkin, później wybierzemy się do apteki i księgarni. Chodźmy.
   Przecisnęli się przez tłum i stanęli na progu sklepu. Był tu znacznie mniejszy ruch niż w przeciągu kilku poprzednich lat. Dużą popularność zdobyły siostry Wiedźmy, tworzące wszystko według gustów, bez poprawiania ich w swojej koncepcji. Panowała tam przytłaczająca atmosfera, więc woleli zostać przy klasycznym sklepie.
   Pani Malkin powitała ich z radością. Szybko pobrała wymiary i spisała zamówienie. A nie było ono małe... Zamówiono jej całą garderobę od nowa! Całe szczęście, że kobieta wyjęła rozmaite gazetki, z których dziewczyna wybrała coś dla siebie. Najbardziej ubolewała nad brakiem spodni - nie przepadała za sukienkami... Umówili się, że ubrania dostarczą im w przeddzień wyjazdu do Hogwartu i już znów w zwartym szyku pędzili do apteki.
   Alice wybrała porządne rękawice ze smoczej skóry, idealne do ważenia dość kapryśnych eliksirów. Snape zaopatrzył i ją, i siebie w potrzebne składniki oraz nowe fiolki.
   Pozostał im już tylko jeden sklep, a mianowicie "Esy i Floresy". Zaszli tam tylko po to, aby Alice mogła sobie wybrać książki do poczytania. Spodziewali się, że będzie tam sporo znajomych młodej dziewczyny i nie pomylili się.
-Alice! - usłyszeli radosne wołanie.
-Luna? Merlinie, jak dawno cię nie widziałam! - panienka ucieszyła się.
   Córka Czarnego Lorda wyciągnęła ramiona do przytulenia swej przyjaciółki. Mistrz Eliksirów zagrodził jednak blondynce drogę do podopiecznej.
-Mamy oficjalny zakaz pozwalania ci przytulania się z... koleżankami, panienko. - szepnął jej do ucha. - Nie ma zbliżania się!
-Co? Ale dlaczego? - obruszyła się.
-Nie możemy dopuścić, aby ci się coś stało. - rzekł grobowym głosem.
-Co się dzieje? - zapytała niepewnie Lovegood.
   Blondyna wyglądała, jakby miała się rozpłakać, Alice zresztą też. Była okropnie wściekła za te zakazy, lecz była w tej kwestii bezsilna. Chciała krzyczeć, tupać nogą, cokolwiek, aby tylko pozwolono jej przywitać się i porozmawiać z najlepszą przyjaciółką.
-Przepraszam... - szepnęła do dziewczyny i opuściła głowę.
   Luna odwróciła się i zniknęła wśród regałów. Smutek zalał serce panny Riddle. Nigdy w życiu nie została postawiona w takiej sytuacji, a teraz musiała się z tym zmierzyć.
-Nie chcę książek. - burknęła.
   Po raz pierwszy nie chciało jej się kupić nowej książki. I nie chciało jej się czytać. W całym swoim życiu przeczytała prawie całą bibliotekę mugoli i pół szkolnej. Było to dla niej dziwne uczucie, ale na prawdę nie miała na nic ochoty. Snape prychnął na jej stwierdzenie i sam ruszył w regały. Została sama z Avery'm.
-A może jednak? Chociaż zobacz, co jest na tych półkach... - zaproponował Śmierciożerca.
   Obojętnie podeszła we wskazane miejsce i zaczęła czytać tytuły. Większość z nich mówiła o transmutacji. Był to jeden z jej ulubionych przedmiotów. Ciekawą książką wydała się jej "Transmutacja - od czego zależy udana przemiana?" oraz "Wykorzystanie transmutacji w średniowieczu". Avery sięgnął po nie i czekał dalej, aż dziewczyna wybierze kolejne. Ruszyła się dalej. Wypatrzyła jeszcze "Zasady Numerologii", "Historię Starożytnych Run" i "Zaklęcia, które pomogą uciec Ci od niechcianych osób", które obecnie niósł Evan. Chciała tylko popatrzeć, dla zabicia czasu nim Snape wróci, jednak Av był na tyle zdecydowany, że brał każdą książkę, przy której zatrzymała się na dłuższą chwilę. Dokonali zakupu, jak się okazało, tuż po profesorze Eliksirów.
-Czyli jednak? - mruknął, unosząc brew.
-Ja nalegałem, aby popatrzyła po tytułach, Severusie. A ten fakt, że brałem każdą książkę, którą chciała przejrzeć, to już inna sprawa. - wyszczerzył się długowłosy.
   Mistrz Eliksirów pozbył się komentarza. Kazał im się ustawić w szyku.
-Mamy do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
   Ruszyli szybkim krokiem. Z przyjemnej, choć zatłoczonej i głośnej ulicy znaleźli się znów na Nokturnie. Ludzi było jeszcze więcej, więc Śmierciożercy używali coraz brutalniejszych zaklęć. Tym razem stało o wiele więcej prostytutek niż wcześniej, a handlarze z młodymi dziewczynami nie próżnowali. Zrobiło się jeszcze bardziej mrocznie niż z rana.
   Profesor nagle skręcił i magią otworzył drzwi. Znaleźli się w jakimś pubie. Nie był on obskurny, jak sobie wyobrażała Alice. Było tu nawet ładnie. Starodawne meble, ciemne ściany i obrazy... Dało się te miejsce lubić. Owszem, kręciło się to wiele podejrzanych typów, lecz raczej z tych wyższych klas społecznych. Podeszli do jednego ze stolików, który umieszczony był w najodleglejszym kącie. Siedziało już tak kilka osób, jak się po chwili okazało, Śmierciożercy z Wewnętrznego Kręgu. Skłonili się przed dziewczyną, która niepewnie skinęła głową. Dosiedli się do nich.
-Triumfalny powrót z zakupów, co, Severusie? - zaśmiał się niejaki Rookwood.
-Przynajmniej możemy się pokazać, Augustusie. - zadrwił Snape.
   Mężczyzna o oczach w kolorze cherry wzruszył ramionami.
-Ja nie jestem poszukiwany. Ja mam prawa autorskie.
   Grupa psychopatów wybuchnęła gromkim śmiechem, z wyjątkiem wiecznie ponurego Nietoperza i Alice.
-Jak tam sprawy? - zapytał Evan. - Jakieś nowe misje?
-Znów zamieszanie w Ministerstwie... Mamy zabić takiego jednego, jak mu tam... Ach, nie ważne. W gazecie na pewno będzie. - mruknął Rudolphus Lestrange, przytulając swoją szaloną żonę.
-Znowu trochę krwi i latających flaków... Norma. - uśmiechnęła się Bellatrix.
   Córka Voldemorta poczuła ściśnięcie w żołądku. Rozmawiali jak nigdy nic o morderstwach! Chciała stąd wyjść i zaszyć się gdziekolwiek... Przecież wciąż bała się... większości osób, z którymi musiała spędzać czas. Ojca zaakceptowała, gdyż... Nigdy wcześniej nie miała rodziny, ale... Strach pozostawał nadal strachem.
-Przepraszam, ale gdzie tu jest toaleta? - zapytała cicho.
-Chodź, zaprowadzę cię.
   Alice podążyła za Avery'm, który poprowadził ją do łazienki.
-Damska i męska, jak wolisz, panienko. - mrugnął żartobliwie.
   Wskoczyła szybko do damskiej i zamknęła drzwi. Ku jej ogromnej uciesze było tu okno. Duże okno na parterze. Otworzyła je szybko. Było nisko i nie było tu ludzi. Zaułek.  Usiadła na parapecie i ostrożnie przełożyła nogi. Po cichu wyślizgnęła się i pomknęła przed siebie.



-NIE MA JEJ! - krzyknął Avery potykając się o krzesła.
-CO?! - wrzasnął Snape.
-Uciekła! Przez okno. - wydyszał. -  Nie wiem kiedy, teraz może być wszędzie...
   Severus warknął pod nosem i zarządził ludźmi. Tym razem nikt mu się nie sprzeciwiał i nie robił wyrzutów o przejęcie dowództwa. Nawet Bellatrix. Wszyscy mieli tylko nadzieję, że uda im się znaleźć młodą uciekinierkę. Nie sądzili jednak, że będzie to aż takie trudne...


_____________
Dedyk dla wszystkich czekających! Pisałam go kilka dni, chciałam, aby był rozbudowany i dość długi... Następny nie wiem kiedy, ale będę skrobać ;) :*