poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 6

Obudziła się wczesnym rankiem, choć to nie było dobrym pomysłem. Od razu dopadł ją silny ból głowy. Nie pamiętała dokładnie co się stało, ani jakim cudem jest w swoim łóżku. Złapała się za włosy i wykrzywiła buzię w grymasie.
-Merlinie, co się stało? - zapytała siebie przez zaciśnięte zęby.
-Leż spokojnie, bo nie uśmiecha mi się ponownie ciebie składać. - burknął Lucjusz.
 Był niepocieszony. Oczywiście zaszczytem jest pomoc przy każdej sprawie, którą zleci Czarny Pan, jednak tym razem nie było to powodem do uśmiechu. Rezygnacja z wyjścia z małżonką do opery była po prostu zła. Oboje bardzo chcieli iść na tę sztukę.
 Z obojętnym wyrazem twarzy rzucił kilka zaklęć diagnozujących.
-Ból głowy to nic poważnego. Każdego by bolało po tym, co zrobiłaś. Zaraz przyjdzie... O, już jesteś...
 W drzwiach stał chwiejący się profesor Eliksirów. Miał także rozciętą wargę i zabandażowaną lewą dłoń.
-...Jeszcze jesteś w stanie chodzić? - zapytał Malfoy.
-Jak widać. - burknął Snape. - 10 minut pod cruciatusem, zaklęcie noży... Jakieś szczegóły?
-Ktoś cię poskładał...
-Narcyza. - uciął szybko.
 Arystokrata nie starał się kontynuować rozmowy. Doprowadził Severusa do samotnego fotela i uważnie go zbadał. Westchnął ciężko i zabrał się za dokończenie leczenia. Ciemnowłosy mężczyzna syknął z bólu, jednak po chwili poczuł ulgę.
-Powinno być dobrze, jednak nie przemęczaj się. Jak dobrze rozumiem, mam już iść? Świetnie - odparł na kiwnięcie głową - Może zdążę się jeszcze wyspać...
 Z tymi słowami zniknął, a oni pozostali sami. Profesor widocznie nie miał dobrego humoru. Wrócił w opłakanym stanie po nie przespanej nocy. Jego oczy mówiły: To twoja wina!, choć tak na prawdę nie odezwał się ani słowem. Szybko ją zbadał i podał jej odpowiednie eliksiry. Potem usiadł i zasnął.
 Alice miała teraz idealną okazję, aby przyjrzeć się mężczyźnie. Był nienaturalnie blady, a pod oczami miał wyraźne cienie. Ciemne włosy opadały mu na twarz. Przez chwilę w myślach nazwała go atrakcyjnym, lecz szybko zajęła się czymś innym niż podziwianie nauczyciela. Miała przed sobą cały dzień i nie chciała się nudzić.
 Na palcach dobiegła do regału uzupełnionego wieloma opasłymi księgami. Znalazła tę samą książkę, którą wskazała przy ojcu. Szybko przemknęła do łóżka i pochłonęła się w lekturze.



 Było już chwile po czternastej, kiedy się obudził. Czuł się o niemo lepiej niż rano, a z pewnością miał siłę do jakiejkolwiek rozmowy. Jednak ujrzenie czytającej dziewczyny zmusiło go do milczenia. Życie nauczyło go na pewno jednego - nigdy nie przerywa się komuś czytania wtedy, kiedy nie jest to konieczne. Czekał.
 Nie trwało to jednak zbyt długo. Dziewczyna zerknęła na niego, ale prędko opuściła wzrok. Skuliła się nieco i obserwowała przymkniętą książkę. Był pewien, że oczekuje na najgorsze. I słusznie. Jednak nie jemu dane było wydrzeć się na nią i ukarać, mimo tego, że wściekał się za ten cały cyrk. 
-Umyj się, ubierz i zjedz. -starał się zachować spokój.
   Dziewczyna szybko i bez zbędnego gadania wykonała jego polecenia. Wstał i wskazał jej ręką na drzwi. Otworzył je i jak na dżentelmena przystało przepuścił ją. Burknął krótkie "za mną" i ruszył poprzez bogato zdobione korytarze. Alice wciąż gubiła się w tym labiryncie, choć była pewna jednego - na pewno podążali do jej ojca. Mimowolnie spięła wszystkie mięśnie, a serce uderzało mocniej. Zrobiło jej się gorąco, gdy stanęli przed wejściem do komnaty. Po zapukaniu usłyszeli chłodne zaproszenie. 
   Pokój był dokładnie taki sam jak wtedy, a Voldemort siedział na swoim ulubionym fotelu z lampką wina. Nie był w łagodnym nastroju. 
-Severusie, zostań. Będziesz potrzebny. A ty, Alice - zwrócił się do swojej córki - stań przede mną. 
   Starała się wyglądać na opanowaną, lecz nie do końca jej to wychodziło. Trzęsły się jej nogi, a na czole pojawiły się kropelki potu.
-Słucham. - rzucił krótko.
   Dziewczyna milczała, co wzbudzało już i tak silny gniew Czarnego Pana. Lord trzasnął pięścią o stolik, co spowodowało jeszcze większe przerażenie, po czym wstał i zaczął krążyć po pokoju. 
-Nie mm pojęcia co ci strzeliło to głowy! -wrzasnął niespodziewanie - Nie wiem czemu opuściłaś swoich opiekunów i to na dodatek na Nokturnie! Prawie cię zabili! Co ty sobie wyobrażałaś?! 
-J-ja... - wydukała cicho.
-Nie myślałam, tak?! Nie myślałaś! To trzeba było się zastanowić! Snape! 
-Tak panie? - zapytał niepewnie Śmierciożerca.
-Dowiedz się o co jej chodziło najkrótszą drogą. Teraz.
   Niespodziewane Legilliments spowodowało, że nie była się w stanie obronić. On widział wszystkie jej myśli, marzenia, obawy. Przy tym zaklęciu nic nie było bezpieczne... 
   Kiedy przestał nastolatka opadła na kolana ciężko dysząc i trzęsąc się. Severus nie wyglądał na zachwyconego, ale wziął Lorda na stronę, aby mu wszystko objaśnić. Kiedy wrócili Czarny Pan nadal nie był uspokojony, jednak nie starał się za wszelką cenę ponownie wybuchnąć. Lekceważącym ruchem ręki kazał im odejść. 



  Z ulgą rzuciła się na łóżko. Została sama, nareszcie. On widział stanowczo za wiele, jej ojciec także. Nie chciała ukazywać słabości, słabość była tą cechą, której nienawidziła najbardziej. Tym razem niestety jej się nie udało...

---------------------------------------------------------------
Nowy rozdział specjalnie dla was :) 

środa, 29 października 2014

Rozdział 5

   Ciężko skakało się w sukience, ale czego nie robi się dla wolności? Ruszyła szybko do głównej ulicy. Miała nadzieję, że uda się jej wtopić w tłum, ale... Przeliczyła się. Była zbyt zadbana, aby nikt na nią nie zwrócił uwagi. Dziesiątki oczu śledziły jej poczynania. Chciała zapaść się pod ziemię, lecz było to tylko marzenie. Nie do spełnienia. Największe zainteresowanie widziała u mężczyzn, a to nie był dobry znak. Przez głowę przebiegło jej, iż bezpieczniejsza byłaby ze... sługami swego OJCA. Jednak było zbyt późno na odwrót.
   Wyprostowała się i pewnym krokiem starała się wydostać z tej ulicy. Było to jednak zbyt trudne jak nie wyróżnianie się z tłumu. Nokturn składał się z "milionów" uliczek i zaułków, co nie było do końca bezpiecznie. Jednak tym przestała się przejmować, gdy zeszli jej z drogi. "Pewność siebie to podstawa!" - pomyślała. Jednak nie wiedziała jak bardzo się myliła.




   W chaosie panującym na tej ulicy trudno jest znaleźć cokolwiek i kogokolwiek. Podsycało to zdenerwowanie Śmierciożerców. Avery był bliski wpadnięcia w histerię, a Bellatrix prawie poobgryzała sobie paznokcie. Sam Severus klął na każdym kroku. Wydać było, że zimną krew stracił dawno temu. Dziewczyny szukali od godziny i wciąż nie było po niej śladów. Pytali przypadkowych przechodniów i miejscowych handlarzy. Gdy wszyscy się spotkali byli bliscy paniki. Wściekły profesor Eliksirów kopnął w drewnianą skrzynkę. Jego wyładowywanie furii na przedmiotach martwych zostało przerwane przez śmiech starej wiedźmy.
   Miała szare, skołtunione włosy do ramion. Na głowę założyła starą chustę. Trzymała w zaniedbanych dłoniach tacę z paznokciami. Zapewne była jedną z tutejszych handlarek.
-Szukacie tej ślicznotki, taaak? - zaczęła chrypiącym, piskliwym głosem. - Chyba wiem, dokąd się udała...
-Mów wszystko co wiesz! - rozkazał Snape.
   Był na prawdę wściekły z powodu zniknięcia dziewczyny. I tak wiedział, że nie ominie ich surowa kara. Był stuprocentowo pewien, że Czarny Lord da im nie małą nauczkę. Starucha uśmiechnęła się wrednie, ukazując swój brak uzębienia.
-Nie ma nic za darmo, kochaneczku...
-A może pójdziemy na taki układ... Ty nam powiesz gdzie ona jest, a my darujemy ci życie? - wysyczała pani Lestrange.
   Starucha zezłościła się i nie ukrywając tego zaczęła mówić.
- Przeciskała się w tamtym kierunku. Musiała być dość wystraszona, cały czas rozglądała się jakby ktoś ją ścigał. Nie była jednak całkiem sama... Szedł za nią Lu. Cwany Lu. Ostatnio poluje na różne młode kobiety i sprzedaje je różnym ludziom lub oddaje do burdelu za spore pieniądze. Obawiam się, że już jej nie znajdziecie...
-Znam tego typa. - mruknął Rookwood. - Z nim nie ma żartów. Kiedyś obiło mi się o uszy, że ma w dupie Czarnego Lorda. Trzeba będzie z nim walczyć.
-Choćbym miała zginąć to i tak ją znajdę. Idziemy! - zdecydowała Bellatrix.
-To nie konkurs! - wrzasnął Severus. - Masz pracować w grupie! I tak ci się później oberwie...
   W coraz gorszych humorach ruszyli w kierunku wskazanym przez kobietę. Nie sądzili, że Alice zdecydowała się na przemieszczenie się w najgorszych uliczkach Śmiertelnego Nokturnu. Kręciło się tu wielu kryminalistów i z pewnością nie było tu bezpiecznie, a zwłaszcza dla takich dziewczyn jak córka Voldemorta.
   Posuwali się do przodu bacznie obserwując okolicę. Nagle z jednej uliczki wyszedł tak zwany Cwany Lu. Miał rozbity nos i dziewczynę przerzuconą przez ramię. Od razu rozpoznali w niej Alice. Do przodu wyrwał się Avery rzucając Sectumsempra na wroga. Mężczyzna zachwiał się i upuścił nastolatkę. Grupa Śmierciożerców w mgnieniu oka znalazła się przy niej. Była nieprzytomna, brudna i umazana w lepkim... czymś. Skrzywili się, ale nie mieli wyboru. Musieli wrócić z nią w takim stanie, w jakim aktualnie się znajdowała.



   Mijała czwarta godzina odkąd Voldemort w pełnej furii karał swoich podwładnych. Do głowy by mu nie przyszło, że jego najlepsi słudzy dopuszczą się do niedopilnowania dziewczyny. Był bardzo rozczarowany. Alice została pobita. Miała pęknięte żebro, posiniaczoną twarz  i brzuch, skręconą kostkę. Nie wyglądała dobrze. Rozkazał Malfoy'owi ją poskładać, całe szczęście, że mężczyzna miał doświadczenie w tych sprawach.
-Nie mogę uwierzyć, że doprowadziliście do takiej sytuacji... - wysyczał Czarny Lord, gdy przyszło mu ukarać Severusa.
-Panie, ja...
-Milcz! Zawiodłem się także na tobie. Zostaniesz ukarany jak inni, ale... Obawiam się, że to nie wystarczy. Aby odzyskać moje zaufanie będziesz musiał dowieść, że jesteś idealnym opiekunem mojej córki. Będziesz spędzał z nią noc i dzień, oczywiście na pilnowaniu i spełnianiu zachcianek. Ale koniec o tym. Crucio!


________________________________
Fakt, krótko. Jednak sprawdzian na sprawdzianie, lektura na lekturze. Staram się coś robić na blogach z opowiadaniami, a oto efekty. Może po odpoczynku w długi weekend zajmę się bardziej opowiadaniami , póki co niech cierpliwość będzie z wami!

niedziela, 5 października 2014

Sowa

Przepraszam! Blog stop, wena na wakacjach. Niestety, ale szkoła pochłania większość mojego życia, nie mam później siły na myślenie. Będę starała się podskrobywać, ale póki nie odetchnę i nie złapię weny, posta nie będzie. Nie sądziłam, że w szkole będzie taki zapierdziel ;<

czwartek, 18 września 2014

Rozdział 4

  Voldemort stał przy oknie. Jak zwykle był poważny, choć tym razem nie planował morderstwa. Przy ogromnym stole siedział Wewnętrzny Krąg - zaufani Śmierciożercy. Tak, na nich mógł polegać, ale czy oby na pewno w tej sprawie? Myślał... Księżyc był w pełni, więc na pewno nie wyśle Greyback'a - zerknął na puste krzesło. Nigdy wcześniej nie miał takich problemów. Był zirytowany swoim niezdecydowaniem, a także zdenerwowany, gdyż prawie nikt nie nadawał się do tego typu zadania. Warknął pod nosem. Pozostało mu tylko jedno...
-Severusie, chyba znów muszę polegać na Tobie. - powiedział chłodno. - Ciebie nikt się nie uczepi... Kogo jeszcze proponujesz?
  Profesor Eliksirów nie do końca był pewien o co mu chodzi. Wiedział, że tylko sprawy największej wagi i tajności, a także ostrożności pozostawiał właśnie mu. Nie potrzebował żadnego eliksiru - zawołałby go zaraz po zebraniu. Nie chodziło też o torturowanie ludzi z Ministerstwa Magii, gdyż te zadania pozostawiał dla Śmierciożerców tam zatrudnionych...
-Myślę, że Avery, mój Panie. - odparł Snape po krótkim zastanowieniu. - Jako jedyny użył Oblivate na wszystkich urzędnikach Ministerstwa... Nadal nie wiem, jak to zrobił...
-Mam swoje sposoby... - uśmiechnął się tajemniczo wspomniany.
   Czarny Lord zastanowił się. Pamiętał swój szok, gdy zobaczył w "Proroku Codziennym" drobny artykuł o owym mężczyźnie, a raczej o jego pomocy potrzebującym. "-A, to, mój Panie? Wracałem z Gringotta, gdy coś zaczęło mi się drzeć nad głową i odruchowo użyłem zaklęcia... - Nie aresztowali cię Aurorzy?! - Nie, mój Panie... Dokładnie zadbałem o to, aby nikt mnie nie pamiętał."* Wyglądało to na dobry pomysł. Zostało mu zaufać tej dwójce.
-Uważam, że masz rację, Severusie. Pójdziecie obaj. Jeśli jeszcze się nie domyślacie, to wyruszycie wraz z moją córką... Potrzeba jej różdżki, nowych szat, być może zechce jakiś książek. Pieniądze dam tuż przed waszym wyjściem. I jeszcze jedno. - odwrócił się do reszty. - Niech jej tylko włos z głowy spadnie, a wtedy dowiecie się, co dokładnie oznacza mój gniew.



  Narcyza pomagała jej zapiąć sukienkę. Martwiła się stanem córki Lorda. Było po dziewiątej, a Alice jeszcze do końca się nie obudziła. Stała jak manekin, na którym wisiała granatowa, prosta suknia z długimi rękawami. Dziewczyna niesamowicie schudła przez czas "depresji", jak to zwykł mówić Mistrz Eliksirów. Zapadnięte policzki potęgowały jej zmęczony wygląd, a cienie i worki pod oczami wcale nie pomagały. Włosy nabrały zdrowego wyglądu po specjalnych eliksirach, których kiedyś używała ona sama. Było to po poronieniu drugiego dziecka. Długo, oj długo nie mogła się pozbierać...
-Zapięta. - oznajmiła pani Malfoy, wybudziwszy się z ponurych rozmyślań. - Choć, umalujemy Cię jeszcze. Będziesz zdrowiej wyglądać.
  Wskazała jej dłonią na pufę tuż przy toaletce. Alice niechętnie usiadła na wskazanym miejscu. Nie chciało jej się ładnie wyglądać, chciała tylko mieć te zakupy za sobą. Powinna się cieszyć, ale nie potrafiła. Wciąż jeszcze nie do końca oswoiła się z nową sytuacją. Westchnęła ciężko, gdy kobieta odgarnęła z jej twarzy długie, brązowe loki. Sprawnie nałożyła na jej buzię podkład i korektor, delikatnie pomalowała jej brwi i rzęsy, a policzki musnęła różem. Usta pomalowała jej bezbarwną szminką.
-Wyglądasz bardzo ładnie. - oznajmiła z ciepłym uśmiechem.
  Alice zarumieniła się lekko i skinęła głową. Rzadko słyszała komplementy, a jeśli już to zazwyczaj były one fałszywe. Skąd wiedziała, że ona nie kłamie? Nie miała pojęcia. Narcyza była jedną z tych osób, którym ufała bezgranicznie.
  Pukanie do drzwi przerwało jej zadumę.
-Już skończyłyśmy! - krzyknęła kobieta. - Co za niecierpliwcy... No już, zmykaj bo nam żyć nie dadzą. - mrugnęła do niej porozumiewawczo.
   Nastolatka uśmiechnęła się niemal niezauważalnie i ruszyła do wyjścia. Czekali tam na nią mężczyźni, a gdy wyszła ukłonili się nisko. Nie mogła przywyknąć do tych ciągłych pokłonów i szacunku, często sztucznego. Jak u Bellatrix Lestrange - za nic w świecie nie mogła się przekonać, że jest z nią całkowicie szczera. Była pewna, że próbuje podlizać się jej ojcu...
-Jesteś gotowa, panienko? - zapytał poważnie Mistrz Eliksirów.
-Tak sądzę. - odparła niepewnie.
   Profesor dał jej znać, aby szła za nim. Evan podążył tuż za jej osobą. W takim szyku nie mogła uciec lub odejść niezauważona. Czuła się osaczona, lecz nie miała zbyt dużego wyboru. Wyprostowała się. Wciąż w uszach dudnił jej wykład o prostej postawie, który dała pani Malfoy.
   Odetchnęła głęboko, gdy tylko znaleźli się przed domem. Brakowało jej tego od dłuższego czasu. Było jeszcze cicho, nie licząc rozśpiewanych ptaków. Latało tu bardzo dużo motyli i ważek, zupełnie jak w bajce. Z zamyślenia wyrwał ją Avery. Wyjął z kieszeni kartę do gry.
-Hasło to romanticus... - skrzywił się.
   Złapali za przedmiot i wypowiedzieli słowo. Zniknęli.



   Alice straciłaby równowagę, gdyby nie silne ramiona Snape'a. Wymamrotała ciche dziękuję i schowała się za kurtyną włosów. Nienawidziła się rumienić...
-Jesteśmy w ślepym zaułku, na Nokturnie. Musimy się przedostać na Pokątną. Idziemy w zwartym szyku. Av, wiesz co robić, kiedy będą wyciągać łapy... Panienko, nie możesz się od nas oddalać, a z pewnością nie w tym miejscu. Zapamiętaj to. - poinformował ich swoim nauczycielskim tonem głosu. - Za mną, idziemy najpierw do Ollivarder'a.
  Szli w tym samym szyku co wcześniej. Pierwszy Śmierciożerca zrobił miejsce do przejścia za pomocą prostego zaklęcia. Mimo dość wczesnej godziny panował tu tłok. Dziewczyna rozejrzała się po miejscu. Stare, sypiące się kamienice dawały idealne tło dla kręcących się tam ludzi. Obskurne, stare wiedźmy sprzedawały najobrzydliwsze składniki do eliksirów. Gdzieś pod ścianą bogaty mężczyzna dokonywał transakcji z rzezimieszkiem. Towarem była na oko szesnastoletnia dziewczyna o blond włosach. Alice odwróciła wzrok, nie chciała tam patrzeć. Wiedziała, że świat jest miejscem okrutnym, a Nokturn bardzo dobrze to odzwierciedlał.
-Łapy precz! - usłyszała syknięcie Avery'ego.
   Mierzył właśnie różdżką w zbira, który miał chrapkę dotknąć córkę Czarnego Lorda w nieodpowiednie miejsce. Nie potraktował go jednak żadnym zaklęciem, choć jego serce ubolewało, że nie wykorzystał tej okazji.
   Alice wzdrygnęła się mimowolnie. Miała już dość tej ulicy - zbyt wiele cierpienia. Na szczęście dość szybko znaleźli się przed sklepem z różdżkami. Kiedy weszli rozbrzmiał przyjemny dzwonek i starszy pan zjawił się od razu. Poznał ich wszystkich, Evan tylko na niego nie rzucił uroku zapomnienia.
-O-och. - zadziwił się staruszek. - W czym mogę pomóc w tak piękny dzionek?
-Przybyliśmy tu po różdżkę... Jeśli nie sprawimy tym kłopotu. - odparł uprzejmie mężczyzna z zarostem.
-Ależ naturalnie... - właściciel sklepu zmieszał się. - Dla kogo wybieramy?
   Severus odsunął się na bok, ukazując Ollivader'owi niepewną dziewczynę. Różdżkarz przyjrzał się jej uważnie, aż w końcu udało mu się ją rozpoznać.
-Panna Smith! Bardzo zmieniłaś się od ostatniego razu... Już szukam tego, co najbardziej jest ci potrzebne! - zawołał z entuzjazmem.
   Starzec zniknął wśród półek i pogrążył się w myślach. Dziwnym było, że ci dwaj, jedni z najbardziej zaufanych popleczników Sami-Wiecie-Kogo, przychodzą od tak po różdżkę (różdżkę i tylko to!) dla dziewczyny. Pamiętał ją, gdy wystraszona przyszła do jego sklepu. Od razu polubił tego dzieciaka. Wybrała ją różdżka z rdzeniem z włosa jednorożca, wykonana z dębu, mająca 10 cali. Od razu zżyła się ze swoim magicznym patykiem i dodatkowo zaczęła wypytywać o tworzenie tych niezwykłych rzeczy. Był wniebowzięty, gdyż rzadko osóbka w jej wieku pytała o te sprawy... Przesiedzieli przy herbacie dobre cztery godziny! Ciekawska dziewczynka...
   Jednak zastanawiało go nadal, cóż może ona robić w towarzystwie Śmierciożerców? Na pewno nie była jedną z nich, oj nie! Choć z drugiej strony tłumaczyłoby to zakup nowej różdżki - tamta nie nadawała się do Czarnej Magii... Sięgnął po jedno pudełko i powrócił z nim do klientów.
-Włos jednorożca, grusza, jedenaście cali. Dość giętka. Spróbuj Accio. - powiedział Ollivander.
   Ostrożnie wzięła różdżkę i zdecydowanie wypowiedziała zaklęcie. Chciała przywołać wazon pełny wody. Naczynie rozpadło się na miliony drobniuśkich kawałeczków. Snape szybko wyczarował tarczę, która nie dopuściła do nich szkła. Gdyby nie on zostaliby delikatnie poranieni.
-Chyba mnie nie lubi... - mruknęła Alice.
-To za mało powiedziane, panno Smith... Myślałem, że włos jednorożca będzie dla ciebie odpowiedni, jak poprzednia różdżka... Co się z nią stało? Zmieniła właściciela?
-Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu... Spłonęła w pożarze w sierocińcu. A mi udało się wydostać... Zbyt szybko chciałam uciec, a ona była w kufrze i... - tłumaczyła się.
-Rozumiem... Mocno tobą wstrząsnęło, prawda? - kiwnęła głową. - Musimy więc spróbować z innym rdzeniem, to jest pewne... Zaraz wracam.
   Przypomniał sobie. Czytał o pożarze mugolskiego sierocińca już ponad miesiąc temu. Nad nim widniał Mroczny Znak. Zaatakowano ich i wtedy zaginęła jedna dziewczyna... Zwłok jej nie znaleziono, żywej też nie. Musiała być to Alice, ale... po co ona Śmierciożercom? Czyżby...
"Nie, to nie może być prawda!" - Ollivander potrząsnął głową. - "A może jednak...Może jest córką któregoś z nich? Ale wtedy wybrałaby się sama..."
   Pozostała mu tylko jedna opcja na zadane sobie pytanie, jednak nie chciał dopuścić tego do myśli. Nie mogła być od tak potomkiem Sam-Wiesz-Kogo! Jednak cokolwiek by nie zrobił to nadal zostawało najrozsądniejszą opcją. Niepewnie sięgnął po kolejną różdżkę.
-Spróbuj. Włókno ze smoczego serca, angielski dąb, 13 cali, dość sztywna. Spróbuj naprawić wazon.
   Alice sięgnęła po nią. Gdy tylko zetknęła się z nią poczuła przypływ niesamowitej mocy. Znów poczuła się szczęśliwie, tak jak za swoim pierwszym razem w tym sklepie. Zgrabnym ruchem naprawiła wazon i napełniła go wodą. Uśmiechnęła się delikatnie.
-Idealna. - szepnęła.
-Będzie ci dobrze służyć. Korzystaj z niej mądrze. - poradził jej mężczyzna.
   Zapłacili i wyszli, zostawiając Ollivadner'a w ogromnym szoku. Dziewczyna czuła się o niebo lepiej. Przystanęli i profesor odwrócił się twarzą do nich.
-Teraz nowe szaty szkolne. Kazano nam także uzupełnić ci garderobę, panienko. Załatwimy to u Madame Malkin, później wybierzemy się do apteki i księgarni. Chodźmy.
   Przecisnęli się przez tłum i stanęli na progu sklepu. Był tu znacznie mniejszy ruch niż w przeciągu kilku poprzednich lat. Dużą popularność zdobyły siostry Wiedźmy, tworzące wszystko według gustów, bez poprawiania ich w swojej koncepcji. Panowała tam przytłaczająca atmosfera, więc woleli zostać przy klasycznym sklepie.
   Pani Malkin powitała ich z radością. Szybko pobrała wymiary i spisała zamówienie. A nie było ono małe... Zamówiono jej całą garderobę od nowa! Całe szczęście, że kobieta wyjęła rozmaite gazetki, z których dziewczyna wybrała coś dla siebie. Najbardziej ubolewała nad brakiem spodni - nie przepadała za sukienkami... Umówili się, że ubrania dostarczą im w przeddzień wyjazdu do Hogwartu i już znów w zwartym szyku pędzili do apteki.
   Alice wybrała porządne rękawice ze smoczej skóry, idealne do ważenia dość kapryśnych eliksirów. Snape zaopatrzył i ją, i siebie w potrzebne składniki oraz nowe fiolki.
   Pozostał im już tylko jeden sklep, a mianowicie "Esy i Floresy". Zaszli tam tylko po to, aby Alice mogła sobie wybrać książki do poczytania. Spodziewali się, że będzie tam sporo znajomych młodej dziewczyny i nie pomylili się.
-Alice! - usłyszeli radosne wołanie.
-Luna? Merlinie, jak dawno cię nie widziałam! - panienka ucieszyła się.
   Córka Czarnego Lorda wyciągnęła ramiona do przytulenia swej przyjaciółki. Mistrz Eliksirów zagrodził jednak blondynce drogę do podopiecznej.
-Mamy oficjalny zakaz pozwalania ci przytulania się z... koleżankami, panienko. - szepnął jej do ucha. - Nie ma zbliżania się!
-Co? Ale dlaczego? - obruszyła się.
-Nie możemy dopuścić, aby ci się coś stało. - rzekł grobowym głosem.
-Co się dzieje? - zapytała niepewnie Lovegood.
   Blondyna wyglądała, jakby miała się rozpłakać, Alice zresztą też. Była okropnie wściekła za te zakazy, lecz była w tej kwestii bezsilna. Chciała krzyczeć, tupać nogą, cokolwiek, aby tylko pozwolono jej przywitać się i porozmawiać z najlepszą przyjaciółką.
-Przepraszam... - szepnęła do dziewczyny i opuściła głowę.
   Luna odwróciła się i zniknęła wśród regałów. Smutek zalał serce panny Riddle. Nigdy w życiu nie została postawiona w takiej sytuacji, a teraz musiała się z tym zmierzyć.
-Nie chcę książek. - burknęła.
   Po raz pierwszy nie chciało jej się kupić nowej książki. I nie chciało jej się czytać. W całym swoim życiu przeczytała prawie całą bibliotekę mugoli i pół szkolnej. Było to dla niej dziwne uczucie, ale na prawdę nie miała na nic ochoty. Snape prychnął na jej stwierdzenie i sam ruszył w regały. Została sama z Avery'm.
-A może jednak? Chociaż zobacz, co jest na tych półkach... - zaproponował Śmierciożerca.
   Obojętnie podeszła we wskazane miejsce i zaczęła czytać tytuły. Większość z nich mówiła o transmutacji. Był to jeden z jej ulubionych przedmiotów. Ciekawą książką wydała się jej "Transmutacja - od czego zależy udana przemiana?" oraz "Wykorzystanie transmutacji w średniowieczu". Avery sięgnął po nie i czekał dalej, aż dziewczyna wybierze kolejne. Ruszyła się dalej. Wypatrzyła jeszcze "Zasady Numerologii", "Historię Starożytnych Run" i "Zaklęcia, które pomogą uciec Ci od niechcianych osób", które obecnie niósł Evan. Chciała tylko popatrzeć, dla zabicia czasu nim Snape wróci, jednak Av był na tyle zdecydowany, że brał każdą książkę, przy której zatrzymała się na dłuższą chwilę. Dokonali zakupu, jak się okazało, tuż po profesorze Eliksirów.
-Czyli jednak? - mruknął, unosząc brew.
-Ja nalegałem, aby popatrzyła po tytułach, Severusie. A ten fakt, że brałem każdą książkę, którą chciała przejrzeć, to już inna sprawa. - wyszczerzył się długowłosy.
   Mistrz Eliksirów pozbył się komentarza. Kazał im się ustawić w szyku.
-Mamy do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
   Ruszyli szybkim krokiem. Z przyjemnej, choć zatłoczonej i głośnej ulicy znaleźli się znów na Nokturnie. Ludzi było jeszcze więcej, więc Śmierciożercy używali coraz brutalniejszych zaklęć. Tym razem stało o wiele więcej prostytutek niż wcześniej, a handlarze z młodymi dziewczynami nie próżnowali. Zrobiło się jeszcze bardziej mrocznie niż z rana.
   Profesor nagle skręcił i magią otworzył drzwi. Znaleźli się w jakimś pubie. Nie był on obskurny, jak sobie wyobrażała Alice. Było tu nawet ładnie. Starodawne meble, ciemne ściany i obrazy... Dało się te miejsce lubić. Owszem, kręciło się to wiele podejrzanych typów, lecz raczej z tych wyższych klas społecznych. Podeszli do jednego ze stolików, który umieszczony był w najodleglejszym kącie. Siedziało już tak kilka osób, jak się po chwili okazało, Śmierciożercy z Wewnętrznego Kręgu. Skłonili się przed dziewczyną, która niepewnie skinęła głową. Dosiedli się do nich.
-Triumfalny powrót z zakupów, co, Severusie? - zaśmiał się niejaki Rookwood.
-Przynajmniej możemy się pokazać, Augustusie. - zadrwił Snape.
   Mężczyzna o oczach w kolorze cherry wzruszył ramionami.
-Ja nie jestem poszukiwany. Ja mam prawa autorskie.
   Grupa psychopatów wybuchnęła gromkim śmiechem, z wyjątkiem wiecznie ponurego Nietoperza i Alice.
-Jak tam sprawy? - zapytał Evan. - Jakieś nowe misje?
-Znów zamieszanie w Ministerstwie... Mamy zabić takiego jednego, jak mu tam... Ach, nie ważne. W gazecie na pewno będzie. - mruknął Rudolphus Lestrange, przytulając swoją szaloną żonę.
-Znowu trochę krwi i latających flaków... Norma. - uśmiechnęła się Bellatrix.
   Córka Voldemorta poczuła ściśnięcie w żołądku. Rozmawiali jak nigdy nic o morderstwach! Chciała stąd wyjść i zaszyć się gdziekolwiek... Przecież wciąż bała się... większości osób, z którymi musiała spędzać czas. Ojca zaakceptowała, gdyż... Nigdy wcześniej nie miała rodziny, ale... Strach pozostawał nadal strachem.
-Przepraszam, ale gdzie tu jest toaleta? - zapytała cicho.
-Chodź, zaprowadzę cię.
   Alice podążyła za Avery'm, który poprowadził ją do łazienki.
-Damska i męska, jak wolisz, panienko. - mrugnął żartobliwie.
   Wskoczyła szybko do damskiej i zamknęła drzwi. Ku jej ogromnej uciesze było tu okno. Duże okno na parterze. Otworzyła je szybko. Było nisko i nie było tu ludzi. Zaułek.  Usiadła na parapecie i ostrożnie przełożyła nogi. Po cichu wyślizgnęła się i pomknęła przed siebie.



-NIE MA JEJ! - krzyknął Avery potykając się o krzesła.
-CO?! - wrzasnął Snape.
-Uciekła! Przez okno. - wydyszał. -  Nie wiem kiedy, teraz może być wszędzie...
   Severus warknął pod nosem i zarządził ludźmi. Tym razem nikt mu się nie sprzeciwiał i nie robił wyrzutów o przejęcie dowództwa. Nawet Bellatrix. Wszyscy mieli tylko nadzieję, że uda im się znaleźć młodą uciekinierkę. Nie sądzili jednak, że będzie to aż takie trudne...


_____________
Dedyk dla wszystkich czekających! Pisałam go kilka dni, chciałam, aby był rozbudowany i dość długi... Następny nie wiem kiedy, ale będę skrobać ;) :*

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 3

 Na zwaciałych* nogach stała w ciemnym pomieszczeniu. Tuż obok drzwi stała lampa, która rzucała słabe światło na całe pomieszczenie. Udało jej się dostrzec zasłonięte okna, zanim jej uwagę zwrócił głos:
-Witam, Alice...
-D-dzień d-d-dobry, prooooszę pana-a. - wyjąkała przestraszona.
 Usłyszała cichy chichot i prawie niezauważalny szelest. W oka mgnieniu zapaliły się również pozostałe lampy. Jej oczom ukazał się łysy mężczyzna w obszernych czarnych szatach, który stał przed wielkim regałem z książkami, wyraźnie czegoś szukając. Ruchem dłoni dał jej znać, aby do niego podeszła. Mimo uginających się pod jej ciężarem kolan bardzo powoli podeszła do Voldemorta.
-Powiedz mi, proszę, który tytuł jest ciekawy? Jakoś nie mogę się zdecydować...
 Alice nie do końca wiedziała, co ma zrobić. Niepewnie przybliżyła się do półki i zerknęła na okładki. Pod nosem przeczytała jeden z mniej makabrycznych tytułów.
-Czy mogłabyś powtórzyć?
-"Jak umiejętnie władać Czarną Magią". - powiedziała nieco głośniej.
-A to ciekawe... - mruknął Czarny Pan i odwrócił się od regału.
 Powoli podszedł do ogromnego, czarnego fotela i usiadł na nim. Gestem dłoni dał znać, aby usiadła tuż obok niego. Zrobiła to, o co ją "prosił", choć bardzo nie podobała się jej ta sytuacja. Była w domu pełnym Śmierciożerców i na dodatek właśnie została zaproszona na herbatkę z Sami-Wiecie-Kim!  Obserwowała, jak pełne oddania skrzaty domowe znoszą dzbanki z kawą, herbatą i mlekiem, tacki z ciastami i ciasteczkami, i innymi łakociami.
-Częstuj się, damy mają pierwszeństwo...
 Niepewnie sięgnęła po ciasteczko oblane mleczną czekoladą. Voldemort za pomocą magii bez różdżkowej nakazał dzbankowi nalać herbaty do dwóch filiżanek. Leniwie dodał do każdego pełnego naczynka dwie kostki cukru.
-Skąd pan wiedział, ile ja... - zakryła szybko usta.
 Tom zaśmiał się cicho, choć Alice była wystraszona. Po raz pierwszy zdarzyło jej się zapomnieć do kogo mówi.
-Widzisz... - zaczął powoli. - Jesteśmy do siebie podobni. Bardzo podobni. Kiedy byłem w twoim wieku sięgnąłem po tę samą książkę, której tytuł przeczytałaś. Zazwyczaj zaczynam od czekoladowych ciastek i, jak ty, słodzę dwie kostki cukru. Nie zauważyłaś też podobieństwa między naszym... wyglądem. Otóż - dziewczyna uniosła pytająco brew. - oboje mamy palce pianisty. Dawno temu miałem identyczny kolor włosów i oczu jak ty...
-Jesteśmy spokrewnieni? - zapytała, mrużąc oczy.
-Owszem.
 Upił nieco herbaty. Brązowowłosa opuściła głowę w niedowierzaniu. Spodziewała się, czy może raczej miała nadzieję, że odpowiedź będzie brzmiała "nie". Nawet nie zauważyła, gdy zgniotła w dłoni smakołyk. Drżącym głosem zapytała:
-J-ak ba-ardzo?
 Voldemort zaś odpowiedział:
-Nie musisz się tak denerwować, córeczko.
 Nigdy nie czuła takiego szoku jak w tej chwili. Siedząc w fotelu zaczęła nerwowo wyłamywać palce i dziwnie się śmiać.
-Alice?
-Hahaha czy to jakieś żarty? - zaśmiewała się psychopatycznie. - Ty nie możesz być moim ojcem! ...
-Alice... - mężczyzna próbował jej przerwać.
-... Kto by cię zechciał? Kim była moja matka, że się z tobą przespała? Nie, to nie możliwe, haha, nie możliwe...
 Im dłużej się śmiała tym bardziej jej nastrój zmieniał się. Śmiech przerodził się w płacz i histerię. Czarny Pan wezwał do siebie Severusa Snape'a. Mistrz Eliksirów od razu zrozumiał w czym problem. Z małą walką wlał dziewczynie do gardła płyn z fiolki. Opadła na podłogę śpiąc jak kamień.




Gdy Czarny Lord wszedł do jej komnaty już nie spała. Patrzyła tępo w jeden punkt na ścianie i milczała, przyprawiając innych o dreszcze. Była tam jeszcze pani Malfoy ze świeżym ciastem, Snape, Avery oraz Rabastian. Pokłonili się przed panem i zajęli swoje miejsca. 
-Długo tak siedzi? - zapytał Voldemort.
-Jakąś godzinę. - odparł Severus z nutką niepokoju w głosie. 
 Przytaknął. Tego wieczoru wiele razy próbował nawiązać z nią kontakt, niestety bezskutecznie. Ciągle siedziała w tym samym miejscu i nie robiła nic "nowego". Zaskoczony zachowaniem swej córki Riddle zaszył się u siebie z butelką Ognistej Whiskey, a reszta zebranych rozeszła się do swoich komnat.




 Jej trans, jak to nazwali, trwał aż do końca wakacji. Na wszelki wypadek zakupili jej książki i inne przybory, choć nie zapowiadało się u niej na poprawę. Jednak tego dnia było zupełnie inaczej.
 Był to ostatni poniedziałek przed wakacjami, dokładnie dwudziesty siódmy sierpnia. Był to kolejny z upalnych dni, które męczyły mieszkańców Anglii od tygodnia. Około godziny trzynastej rozległo się pukanie do komnat Czarnego Pana. Poirytowany wstał z fotela i odstawił filiżankę mocnej herbaty. 
-Czego?! - syknął przeraźliwie, gdy otwierał drzwi.
 Jednak czekała go dość duża niespodzianka. Stała przed nim dziewczyna z przetłuszczoną szopą, zapadniętymi policzkami i wysuszoną skórą buzi. Oczy, pozbawione blasku, patrzyły na niego z niedowierzaniem.
-Czy na prawdę jesteś moim... ojcem? - wydukała płaczliwie.
-Alice... Oczywiście, że tak, Alice. Jestem twoim ojcem... - odparł.
  Był zdziwiony. Bardzo zdziwiony. Jednak zaprosił córkę do środka. Ledwo przebierając chudymi nogami weszła do pomieszczenia. Tom objął ją lekko i poprowadził na sofę, która stała w kącie pomiędzy regałami. Dalej ją obejmując usiadł i pogładził po włosach. Milczeli. Żadne z nich nie potrafiło odezwać się, ale nie przeszkadzało im to. Gdy głowa Alice opadła na jego ramie poczuł się szczęśliwy. Na prawdę szczęśliwy...

______________________________________________
Avada dla mnie raz! Zostałam zmolestowana i skończyłam to - więc i jest dedyk dla dwóch molestowaczek! Uwielbiam te wasze spamy :') 
I taka tam ciekawostka - mam w planie kolejny fik, ale na początek zapiszę go sobie na "brudno" na komputerze, aby później problemu nie było :D Zapraszam też na drugi blog z opowiadaniem :)

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 2

 Noc oraz kolejny dzień były bardzo ciężkie. Wokół niej kręcili się sami najgroźniejsi Śmierciożercy. Nie mogła spać czując na sobie czujny wzrok morderców, a o poranku przywitała ją okrutna kobieta wraz z mężem. Nie potrafiła przy nich dużo zjeść, ani swobodnie się poruszać. Każdy szelest zwracał ich uwagę i stawała się punktem obserwacji przez następne dziesięć minut. Nie ufała informacji, że nic jej nie grozi. Całą dobę spędziła w strachu i niepewności, a następna zapowiadała się tak samo, choć udało się jej przespać te kilka godzin w nieświadomości, że czeka ją mała niespodzianka...
O godzinie siódmej znów ujrzała twarz niejakiego Evana Avery'ego. Była ona nieco kwadratowa, przez co wyglądała bardzo groźnie. Posiadał kilkudniowy zarost. Nos miał dość spory, a usta były lekko wąskie. Orzechowe oczy przenikały duszę człowieka na wylot i czaiło się w nich szaleństwo. Dodatkowo jego wzrost (ponad dwa metry!) sprawiał, że strach przed nim był jeszcze większy.
-Dzień dobry. - rzucił lekko i odgarnął z buzi długie, brązowe włosy.
-Dzień dobry. - odpowiedziała niepewnie chcąc wstać.
Uśmiechnął się lekko i pomógł jej się podnieść. Wyciągnął coś z kieszeni i powiększył do normalnych rozmiarów.
-Proszę. - powiedział podając jej rzeczy – Umyj się i wskocz w nie. Za pół godziny przyjdzie Rabastian z Twoim śniadaniem, a później dowiesz się co dalej.
Zaskoczona kiwnęła głową i ruszyła do łazienki. Wanna była tu ogromna ze złotymi ozdobnikami. Pod oknem z pięknym witrażem, przedstawiającym syrenę z srebrzystym ogonem, znajdowała się umywalka, pufa oraz ogromne lustro wysadzane dookoła najdroższymi kamieniami. Podeszła do niego i przyjrzała się sobie.
Miała duży nos i małe usta, pod którymi zrobiła sobie kolczyk. Oczy w nieokreślonym kolorze były jej największym atutem tak samo jak jej ciemnobrązowe włosy. Sięgały jej do biustu i kręciły się na dole. Zdjęła ubrania. Była wysoka i dość szczupła, choć na brzuchu odkładał się tłuszczyk. Pośladki miały ładny kształt lecz miała na nim lekki cellulit. Na klatce piersiowej miała bliznę po oparzeniu herbatą, a po prawej stronie pod pępkiem bliznę od mugolskiej operacji. Po ranach sprzed kilku dni nie było śladu.
Po chwili sterczenia przed lustrem postanowiła wskoczyć do wanny. Zdecydowała się na płyn kokosowo-czekoladowy i po chwili całe pomieszczenie ogarnęła cudowna woń. Rozkoszowała się gorącą wodą w międzyczasie szorując się dokładnie i myjąc włosy. Po pewnym czasie opłukała się i wytarła mięciutkim ręcznikiem. Osuszyła włosy i nałożyła balsam. Założyła bieliznę i zaczęła szczotkować zęby miętową pastą. Umyła jeszcze buzię, nałożyła krem i wykonała delikatny makijaż kosmetykami, które znalazły się wśród podarowanych rzeczy. Dostała również rozmaite ubrania. Wybrała spódniczkę wycinaną z koła w kolorze zimnego fioletu i do tego białą bluzkę na krótki rękaw z czarnym nadrukiem „I hate you”. Założyła również trampki w panterkę, brązową bransoletkę i już była gotowa do wyjścia.
Śniadanie czekało na nią dobre kilka minut, więc zjadła je w pośpiechu.
-Cudownie! - zawołał Rabastian – Mamy dziś dla ciebie małą niespodziankę.
-Trzeba ci urozmaicić nieco dzień, więc...
-Idziemy zaraz na spacer po ogrodzie. Z relacji Narcyzy wiemy, że bardzo ci się podobał. Spędzimy tam czas do jakiejś piętnastej. Chodźmy!
Podeszli do drzwi i otworzyli je przed dziewczyną. Alice wyszła niepewnie z pokoju i zaczekała na mężczyzn na korytarzu. Uwinęli się szybko i sprowadzili ją do salonu na dole.
Było to bardzo duże pomieszczenie. Ściany były w beżowym odcieniu i wisiało na nich kilka zdjęć i portretów. Podłoga i meble były ciemne, a sofa i cztery fotele miały ciemnozielone obicia. Na stoliku do kawy, który znajdował się pomiędzy siedziskami, stały świeczki. Był tu też spory regał z książkami oraz duży barek z alkoholem.Były też ogromne odsuwane drzwi ze szkła, które zasłaniały delikatne białe zasłony. Były otwarte i przyjemny chłodny wiatr powitał ich twarze.
Znaleźli się na dużym tarasie. Oczom Alice ukazał się widok jeszcze piękniejszy niż z okna. Tuż przed barierkami kwitła maciejka. Otulała ona przyjemnym zapachem nos każdego człowieka, nawet tego najbardziej skamieniałego. Były także małe schodki, które prowadziły na kamienną ścieżkę lawirującą pomiędzy kompozycjami krzewów kwitnących, kwiatów i traw... Od czasu do czasu postawione zostały starodawne latarnie. Schody prowadziły także do drogi wiodącej do dużego basenu ze zjeżdżalnią i trampoliną. Stało tam dużo leżaków i stoliczków, na których znajdowały się lampiony.
Zadumę nad tym miejscem przerwało chrząknięcie. W ich stronę szedł dość wysoki mężczyzna o długich blond włosach i szarych oczach, w których skryty był chłód. Miał na sobie szaty od najdroższych projektantów oraz czarną laskę oraz czarną laskę ze srebrnym wężem. Patrzył na nich drwiąco, a zarazem pytająco.
-Witam szanownych panów oraz... młodą pannę... -rzekł – Cóż tu robicie o tak wczesnej porze?
-O to samo możemy zapytać ciebie, Lucjuszu. - mruknął Rabastian. - My dostaliśmy rozkaz, aby oprowadzić T... Alice po posiadłości.
-To wyśmienicie, mam nadzieję, że panience się spodoba pobyt tutaj... Wracam od.. szefa. Będziemy musieli porozmawiać chwilę. Avery, mogę ciebie porwać? Za chwilę dołączysz do Rabastiana...
Mężczyzna niechętnie przytaknął, ale ruszył do salonu wraz z oziębłym Lucjuszem. Opiekun Alice zaklął szpetnie pod nosem na gospodarza, ale poprowadził dziewczynę na ścieżkę. Szli wolno, rozkoszując się zapachami i rześkim powietrzem. Po chwili dobiegł Evan.
-Niestety możemy pozwolić sobie jedynie na godzinę spaceru. - oznajmił zasapany. - Zmieniły się plany. Ale nie martw się, jeszcze nie raz przejdziesz się po tym ogrodzie!
 Brązowowłosy mężczyzna wyglądał na bardzo spiętego. Z nerwowym uśmiechem wskazał jej kierunek wędrówki i ruszył na nią. 
 Spacer minął jej na intensywnym rozmyślaniu. Co mogło wpłynąć na to, że za chwilę muszą wracać? Znów zaczęła się denerwować i strzykać palcami. 




Po godzinie wrócili do komnaty Alice. Czekały tam na nich Bellatrix i Narcyza. Obie były bardzo poważne. Przywitały się z dziewczyną, a mężczyzn wygoniły. 

-Stań tutaj. Musimy wybrać ci suknię. -mruknęła zamyślona pani Malfoy. - Może ta ciemnozielona, Bello?
Przyłożyły do niej suknię i popatrzyły przez chwilę. Alice wyglądała w niej okropnie blado. Pokręciły głowami i zabrały się za kolejne suknie. sprawdzały żółto-czarną, brązową, czarną, czerwoną, fioletową i wiele innych, aż w końcu została tylko ciemno-niebieska.
-To chyba jest to, Cyziu. - powiedziała zadowolona Lestrange.
-Tak, na pewno. Alice, ubierz ją. 
Dziewczyna sprawnie wykonała polecenie, choć nie była do końca pewna o co im chodzi. 
-Dobrze, teraz usiądź. Bella cię uczesze. 
 Przełknęła ślinkę. To tej kobiety bała się najbardziej ze wszystkich. Niepewnie usiadła na stołku. Trzęsły się jej dłonie i drżały wargi. Starała się uspokoić oddech.
 Śmierciożerczyni uśmiechnęła się pod nosem. Doskonale wiedziała o lęku dziewczyny. Delikatnie czesała jej włosy. Zaplotła jej dwa cienkie kłosy tuż przy twarzy i spięła je z tyłu głowy. 
-Wyglądasz ślicznie. -powiedziała cicho. -Załóż te buty i chodź za mną. 
 Alice założyła czarne pantofelki i ruszyła za Bellatrix. Szły przez korytarze ozdobione różnymi obrazami. Po piętnastu minutach dotarły do ogromnych, drewnianych drzwi. Bella zapukała. Odpowiedziało jej ciche "wejść". 
-Teraz tam wejdziesz. Powiedz grzecznie "dzień dobry, proszę pana" i czekaj na odpowiedź. Nie krzycz, nie piszcz i nie uciekaj. Nic ci się tam nie stanie. 
 Otworzyła drzwi i weszła do środka.

___________________________________________________

Na reszcie koniec popraw! Czas rozpocząć dwumiesięczne odmóżdżanie <3 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i że czekacie na kolejne ;)

poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 1

Było to dziwne uczucie – obudzić się w miękkiej i ciepłej pościeli po koszmarze. Był on tak bardzo realny, że przestraszyła się na myśl, że mogłaby być to prawda. Przymknęła jeszcze oczy i przekręciła się na brzuch wtulając się w poduszkę. Była ona tak wygodna i pachniała fiołkami...
Zerwała się nagle. Nie była u siebie w pokoju, a po June nie było ani śladu. Łóżko, w którym spała, było ogromne, zasłane najlepszą pościelą w kolorze białym. Na ścianach o jasnej barwie wisiały stare fotografie i obrazy przedstawiające nieznanych jej ludzi. Obok łoża stała szafka nocna, na której ustawiona była tacka z różnymi eliksirami. Po prawej stronie było bardzo duże okno ze sporym parapetem i częściowo zasłaniały je zasłony w barwie kości słoniowej. Była tu jeszcze szafa i komoda, świeczki oraz sporych rozmiarów fotel.
Nagle ktoś z zewnątrz złapał za klamkę od drzwi i chciał wejść do środka. Dziewczyna szybko położyła się i udawała, że śpi. Była bardzo czujna i czekała na jakikolwiek ruch, dźwięk, dotyk... Tak jak się spodziewała kilka osób znalazło się w pomieszczeniu. Słyszała lekki stukot obcasów, szelest szat i cichą rozmowę.
-Chyba ma niespokojny sen... - usłyszała zmartwioną kobietę. - Może ma gorączkę?
-Nie powinna, ale zaraz sprawdzę. - powiedział mężczyzna, którego głos kojarzyła, po czym położył jej silną dłoń na czole. - Nie... Wszystko z nią w porządku. Musimy jeszcze raz posmarować rany i zabandażować je. Wkrótce znikną.
-To dobrze. - odezwał się ktoś inny. - Wygląda, jakby niedługo miała się obudzić.
-Powinna, ale dajmy jej wypocząć. I tak czeka ją sporo nowych niespodzianek.
Ktoś ją otulił i odszedł. Wiedziała, że nie zostawiono jej samej. Zmarszczyła brwi i naciągnęła kołdrę na głowę. Nie wiedziała co się dzieje, czemu tu jest i co chcą z nią zrobić. Chciała krzyczeć, płakać, kopać i wszystko, co jeszcze można robić w napadzie histerii. Nie lubiła być bezradna i uważała to za swoją zaletę jak i wadę. Poczuła, jak materac ugina się pod wpływem ciężaru. Czyjeś ręce zaczęły gładzić ją po włosach, a głos szeptał: „Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Śpij, moja droga, śpij...”.

Leżała długo, bojąc się dać znak, że jest już przytomna. Wokół niej kręcili się ludzie.
-Czemu jeszcze śpi? Powinna już wstać kilka godzin temu! - warczał ktoś.
-A co ja Trawenley? - rozległ się krzyk.
-Nie, ale jedyny, który zna się na medycynie! Czemu się nie budzi?!
-Skąd mam wiedzieć do kurwy nędzy! Czy ty myślisz, że to takie proste?! Postawić dobrą diagnozę?! Może sam rusz dupę i...
-Przestańcie, proszę.
Zdziwieni odwrócili się w jej stronę. Oczy miała szeroko otwarte i czaił się w nich strach. Trzęsła się i zaciskała mocno dłonie na poduszce. Od razu podbiegła do niej kobieta. Miała piękne, blond włosy sięgające ramion i niebieskie tęczówki. Na jej buzi widać było zmarszczki, ale mimo tego była bardzo piękna. Uśmiechała się do niej przyjaźnie.
-Witaj kochanie... Nie bój się, oni nic ci nie zrobią.
Rozejrzała się po twarzach. Wszystkie znała z gazet. Bellatrix Lestrange ze swoją charakterystyczną burzą ciemnych loków, jej mąż i szwagier w długich, rudych włosach. Augustus Rookwood, Evan Avery* oraz...
-Profesorze? - wyszeptała drżącym głosikiem.
-Tak, panno Ri... to znaczy, panno Smith?
Wyglądał na zakłopotanego i jednocześnie zmartwionego. Nigdy nie widziała na jego twarzy innych emocji niż obojętność i gniew. Chcąc nie chcąc podszedł do niej i przyklęknął.
-Czemu t-tutaj jestem? - wyjąkała słabo.
-Przykro mi, ale jeszcze nie mogę ci tego wyjaśnić. W każdym razie nie mogę być to ja. Nie martw się, jesteś tu bezpieczna...
-Wśród... nich? - wskazała niepewnie palcem na zwolenników Sami-Wiecie-Kogo.
Westchnął ciężko, ale przytaknął. Potarmosił ją po grzywce i wstał. Uśmiechnął się do niej ciepło, po czym spoważniał i zwrócił się do Śmierciożerców.
-Rozkładamy warty. Dzienne i nocne. Ja i Narcyza zostaniemy tu do dwudziestej. Av i Augi – Rokwood mruknął coś pod nosem wyraźnie niezadowolony, ale Snape kontynuował – wy idźcie teraz na spoczynek, wypada wam noc. Po nich na dzień przychodzi Bellatrix wraz z Rudolphus'em. Do tej pory postaramy się z.. eee... szefem, ustalić warty. I niech tylko jej się coś stanie... - dodał groźnie na sam koniec – To wszystko. Bella, rusz się do szefa. Wiesz co powiedzieć. Cyzia, weź podaj...
Dziewczyna nie słuchała już nauczyciela. Pogrążyła się we własnych myślach i zmartwieniach. Bała się. Nikt nic jej nie wyjaśnił. Skuliła się. Nie wiedziała nawet kiedy zaczęła płakać. Dopiero gdy pociągnęła nosem zwróciła na siebie uwagę profesora.
-Alice... - mruknął troskliwie.
Usiadł tuż obok niej i położył dłoń na ramieniu. Nie wiedział, co mógłby w tej chwili powiedzieć. Najlepszym rozwiązaniem zostało milczenie. Narcyza chciała podbiec i utulić nastolatkę, lecz Snape ją powstrzymał. Ona potrzebowała teraz chwili, aby dać upust emocjom. Siedział z nią ponad pół godziny, a pani Malfoy przygotowywała maści i eliksiry. Po wykonaniu zadania dała mężczyźnie znać, że wychodzi na chwilkę po posiłek dla Alice.
-Alice, muszę podać ci leki.... Usiądź proszę.
Smith automatycznie wykonała rozkaz, a może tym razem prośbę, nauczyciela. Czarnowłosy podał jej trzy buteleczki, a po wypiciu ostatniej skrzywiła się okropnie.
-Wiem, że nie będzie to komfortowe, ale... Musisz zdjąć koszulę...
Szybko objęła się ramionami. Miała zdjąć piżamę i siedzieć nago przed Mistrzem Eliksirów? Wahała się długi czas, aż Snape zaczął się irytować. Szybkim ruchem ściągnęła z siebie ubranie i zakryła nim tułów.
-Nie bój się, nie mam zamiaru jakkolwiek cię skrzywdzić. Muszę wetrzeć w twoje ciało dwie maści. Niestety, będziesz musiała odłożyć koszulę.
-Nie chcę...
-Wiem. Ale jest to konieczne. Im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy. Gotowa? - zapytał.
Trzęsąc się odłożyła ubranie. Snape zaczął kolistymi ruchami wmasowywać w nią maść. Severus starał się nie zwracać uwagi na jej biust, co nie znaczy, że nie gapił się na niego od czasu do czasu. Nie uszło to uwadze Alice, która z całych sił próbowała nie zakryć się koszulą lub chociażby poduszką.
Z nakładaniem maści uwinął się bardzo szybko. Na blizny po oparzeniach, które były na ramionach, plecach i stopach nałożył czyste bandaże. Polecił jej ubranie się, co wykonała w okamgnieniu. Chwilkę później do pokoju weszła Narcyza. Niosła tackę, a na niej ustawiona była miseczka z pomidorową zupą, talerz z pierogami oblanymi skwarkami oraz kawałek ciasta i sok dyniowy. Na sam zapach Alice poczuła, że cieknie jej ślinka. Dopiero teraz zorientowała się jak bardzo jest głodna. Zjadła wszystko z wilczym apetytem ku zadowoleniu gospodyni.
-Cieszę się, że ci smakowało. - mówiła radośnie – Dawno już nie gotowałam, wszystko za mnie robią skrzaty domowe... Może napijemy się herbaty? Z tego okna jest piękny widok na ogród. Myślę, że Severus nie będzie krzyczał, że usiądziesz na fotelu...
Dziewczyna przytaknęła i zmieniła temat.
-Dokąd udał się profesor?
-Severus? Musiał udać się na ważną rozmowę i wróci za jakąś godzinę. Dlatego proponuję ci to teraz! - zaśmiała się.
Alice uniosła lekko kąciki ust i wstała z łóżka. Zasiadła na fotelu, który postawiono tuż przed oknem i zapatrzyła się w krajobraz.
Ogród był bardzo zadbany. Wzdłuż szerokich ścieżek ułożonych z bardzo drogich kamieni posadzone były krzewy różane. Niektóre z nich wspinały się po metalowych podporach w kształcie łuku, a inne rosły jak niski żywopłot. Za różami był duży teren z zieloną trawą i kilkoma drzewami rzucającymi cień w słoneczne dni. Stała tam również spora drewniana altanka. W oddali widać było las.
-To wszystko należy do pani? - zapytała zdziwiona.
-Do mnie, mojego męża i syna. Na pewno go znasz, ale póki co nie spotkacie się przez następne kilka dni. Musisz nabrać sił, aby... -Narcyza urwała.
-Aby? - powtórzyła zaciekawiona.
-Aby poznać prawdę, moja droga. - dodała ciszej. - Więcej już ci nie powiem. I tak już nieco wygadałam. Proszę, częstuj się.

Na stolik położyła talerzyk z ciasteczkami i ciastem, a do jej porcelanowej filiżanki nalała czarnej herbaty. Usiadła na fotelu obok i sięgnęła po łakocie. Alice wzięła delikatne naczynko do ręki i upiła łyk płynu. Bardzo lubiła pić herbatę, zwłaszcza wtedy, gdy jej myśli walczyły same z sobą.  Jej obawy wciąż walczyły o pierwsze miejsce dla większej uwagi. Zerknęła za okno. Po dworze spacerował nie kto inny niż Dracon Malfoy wraz z przyjaciółmi.
-Malfoy? - zapytała sama siebie.
-To moje nazwisko! - zawołała radośnie kobieta. - I tak, jestem mamą Dracona. - dodała szybko.
Uśmiechnęła się delikatnie i znów napiła się z filiżanki. Nie mówiła już nic, aby nie robić kobiecie przykrości...

______________________________________________
*Evan Avery - za nic w świecie nie wiem jak jeden z moich ulubionych Śmierciojadków ma na imię, więc ochrzciłam go Evan ;D
Mam nadzieję, że się podobało, nieco złapałam wenę na to opowiadanie. :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Prolog

Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła młoda dziewczyna z burzą rudych włosów. Ubrana była w białą, utytłaną w czymś ciemnym piżamę. Bez zastanowienia wskoczyła na proste łóżko, w którym jej przyjaciółka pogrążona była we śnie. Pod wpływem jej ciężaru podniosła się gwałtownie z zamiarem okrzyczenia całego świata.
-Chodź, wstawaj! Musimy uciekać! Nie ociągaj się, chodź! - mówiła spanikowana, ciągnąc siedzącą za ręce.
Potykając się o własne nogi wyprowadziła ją na zadymiony korytarz. Wszędzie był ogień, dzieci i młodzież uciekająca z płaczem lub bliżej nieokreślonymi odgłosami oraz dziwne postacie, których można było dostrzec tylko peleryny. Widoczne były także latające czerwone i zielone promienie, przed którymi trzeba było uskakiwać.
-Tędy! - zawołała rudowłosa i rzuciła się pędem ku najbliższemu wyjściu.
Zdezorientowana dziewczyna ruszyła za nią, mijając przy tym ludzi i skacząc przez ofiary zaklęć, i pożaru. Było bardzo duszno. Zwolniła tępo, aby nieco zaczerpnąć powietrza i uspokoić oddech. Zaczęła się krztusić przez gęsty dym, pojawiły się też mroczki przed oczami. Jej przyjaciółka podbiegła do niej i łapiąc ją za dłoń zaczęła prowadzić ją w inną drogą.
-Tam jest ich o wiele za dużo, tędy będzie... - przerwała nagle, by za moment paść z łoskotem na podłogę.
Nie ruszała się. Jej blade policzki umorusane popiołem zastygły bez ruchu, jakby udawała, że robi dziwną minę, a w oczach brakło typowych iskierek. Iskierek, które świadczyły o jej chęci do życia. Trwoga zalała serce wybudzonej już niewiasty. Nie żal, nie gniew. Cofnęła się dwa kroki do tyłu wpadając na kogoś. Skrępowano jej dłonie i przyciśnięto do ściany. Jej ramie zostało nacięte, a krew zebrana do małego pojemniczka. Dłuższą chwilę trwałą w tak bolesnej pozycji błagając w duchu Merlina o promyk nadziei. Pokasływała coraz częściej i było jej bardzo słabo. Chciała stąd uciec jak najdalej, jednak była pewna, że to niewykonalne. Gdy już chciała osunąć się na kolana jej uwagę zwrócił znajomy głos.
-Znalazłem ją. - rozległo się po całym budynku.

Był to... „Niemożliwe” - pomyślała przestraszona. Uścisk zmalał i mogła się obrócić. Widok akurat tej osoby był dla niej ogromnym szokiem i zaskoczeniem. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego akurat on tu był i jej szukał z tymi … potworami. Obok nich pojawiały się kolejni ludzie w czarnych szatach, z srebrnymi maskami w pogotowiu. Szczerzyli się paskudnie spoglądając na nią. Przeszły ją ciarki. Nie chciała tu być ani chwili dłużej. Doznała olśnienia. Pomiędzy grupą morderców była luka, a co za tym idzie możliwość ucieczki. Szybko uderzyła mężczyznę, trzymającego ją za ramię, w brzuch i rzuciła się przed siebie. Wyrwała się z kręgu i pobiegła ku najbliższemu wyjściu. W oddali słyszała syreny straży pożarnej, karetki i policji. Uśmiechnęła się w duchu, jednak jej szczęście nie trwało długo. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa, a kaszel był bardzo uciążliwy. Oparła się o ścianę, gdy zakręciło się jej w głowie. Nie wychwytywała już żadnych głosów. Po chwili nastała niepokojąca ciemność.

czwartek, 10 kwietnia 2014

sowa

Wiecie co? Ja już z tym nie mogę. Mam wrażenie, że zaczęłam bardziej pisać pod publikę i wyszło sparodiowane... coś(?) Postaram się napisać to od nowa, ale na początek zacznę sobie w wordzie. Przez jakiś czas nic nie będzie się pojawiało. Nowe/stare rozdziały pojawią się na tym blogu (stare usunę, jak dotrę do ostatniego rozdziału)
Nie gniewajcie się, po prostu mam taką duchową potrzebę, a pisanie 'przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem, nażarłem się i poszedłem spać' nie satysfakcjonuje mnie ;)
POZDRAWIAM WAS SERDECZNIE!