poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 1

Było to dziwne uczucie – obudzić się w miękkiej i ciepłej pościeli po koszmarze. Był on tak bardzo realny, że przestraszyła się na myśl, że mogłaby być to prawda. Przymknęła jeszcze oczy i przekręciła się na brzuch wtulając się w poduszkę. Była ona tak wygodna i pachniała fiołkami...
Zerwała się nagle. Nie była u siebie w pokoju, a po June nie było ani śladu. Łóżko, w którym spała, było ogromne, zasłane najlepszą pościelą w kolorze białym. Na ścianach o jasnej barwie wisiały stare fotografie i obrazy przedstawiające nieznanych jej ludzi. Obok łoża stała szafka nocna, na której ustawiona była tacka z różnymi eliksirami. Po prawej stronie było bardzo duże okno ze sporym parapetem i częściowo zasłaniały je zasłony w barwie kości słoniowej. Była tu jeszcze szafa i komoda, świeczki oraz sporych rozmiarów fotel.
Nagle ktoś z zewnątrz złapał za klamkę od drzwi i chciał wejść do środka. Dziewczyna szybko położyła się i udawała, że śpi. Była bardzo czujna i czekała na jakikolwiek ruch, dźwięk, dotyk... Tak jak się spodziewała kilka osób znalazło się w pomieszczeniu. Słyszała lekki stukot obcasów, szelest szat i cichą rozmowę.
-Chyba ma niespokojny sen... - usłyszała zmartwioną kobietę. - Może ma gorączkę?
-Nie powinna, ale zaraz sprawdzę. - powiedział mężczyzna, którego głos kojarzyła, po czym położył jej silną dłoń na czole. - Nie... Wszystko z nią w porządku. Musimy jeszcze raz posmarować rany i zabandażować je. Wkrótce znikną.
-To dobrze. - odezwał się ktoś inny. - Wygląda, jakby niedługo miała się obudzić.
-Powinna, ale dajmy jej wypocząć. I tak czeka ją sporo nowych niespodzianek.
Ktoś ją otulił i odszedł. Wiedziała, że nie zostawiono jej samej. Zmarszczyła brwi i naciągnęła kołdrę na głowę. Nie wiedziała co się dzieje, czemu tu jest i co chcą z nią zrobić. Chciała krzyczeć, płakać, kopać i wszystko, co jeszcze można robić w napadzie histerii. Nie lubiła być bezradna i uważała to za swoją zaletę jak i wadę. Poczuła, jak materac ugina się pod wpływem ciężaru. Czyjeś ręce zaczęły gładzić ją po włosach, a głos szeptał: „Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Śpij, moja droga, śpij...”.

Leżała długo, bojąc się dać znak, że jest już przytomna. Wokół niej kręcili się ludzie.
-Czemu jeszcze śpi? Powinna już wstać kilka godzin temu! - warczał ktoś.
-A co ja Trawenley? - rozległ się krzyk.
-Nie, ale jedyny, który zna się na medycynie! Czemu się nie budzi?!
-Skąd mam wiedzieć do kurwy nędzy! Czy ty myślisz, że to takie proste?! Postawić dobrą diagnozę?! Może sam rusz dupę i...
-Przestańcie, proszę.
Zdziwieni odwrócili się w jej stronę. Oczy miała szeroko otwarte i czaił się w nich strach. Trzęsła się i zaciskała mocno dłonie na poduszce. Od razu podbiegła do niej kobieta. Miała piękne, blond włosy sięgające ramion i niebieskie tęczówki. Na jej buzi widać było zmarszczki, ale mimo tego była bardzo piękna. Uśmiechała się do niej przyjaźnie.
-Witaj kochanie... Nie bój się, oni nic ci nie zrobią.
Rozejrzała się po twarzach. Wszystkie znała z gazet. Bellatrix Lestrange ze swoją charakterystyczną burzą ciemnych loków, jej mąż i szwagier w długich, rudych włosach. Augustus Rookwood, Evan Avery* oraz...
-Profesorze? - wyszeptała drżącym głosikiem.
-Tak, panno Ri... to znaczy, panno Smith?
Wyglądał na zakłopotanego i jednocześnie zmartwionego. Nigdy nie widziała na jego twarzy innych emocji niż obojętność i gniew. Chcąc nie chcąc podszedł do niej i przyklęknął.
-Czemu t-tutaj jestem? - wyjąkała słabo.
-Przykro mi, ale jeszcze nie mogę ci tego wyjaśnić. W każdym razie nie mogę być to ja. Nie martw się, jesteś tu bezpieczna...
-Wśród... nich? - wskazała niepewnie palcem na zwolenników Sami-Wiecie-Kogo.
Westchnął ciężko, ale przytaknął. Potarmosił ją po grzywce i wstał. Uśmiechnął się do niej ciepło, po czym spoważniał i zwrócił się do Śmierciożerców.
-Rozkładamy warty. Dzienne i nocne. Ja i Narcyza zostaniemy tu do dwudziestej. Av i Augi – Rokwood mruknął coś pod nosem wyraźnie niezadowolony, ale Snape kontynuował – wy idźcie teraz na spoczynek, wypada wam noc. Po nich na dzień przychodzi Bellatrix wraz z Rudolphus'em. Do tej pory postaramy się z.. eee... szefem, ustalić warty. I niech tylko jej się coś stanie... - dodał groźnie na sam koniec – To wszystko. Bella, rusz się do szefa. Wiesz co powiedzieć. Cyzia, weź podaj...
Dziewczyna nie słuchała już nauczyciela. Pogrążyła się we własnych myślach i zmartwieniach. Bała się. Nikt nic jej nie wyjaśnił. Skuliła się. Nie wiedziała nawet kiedy zaczęła płakać. Dopiero gdy pociągnęła nosem zwróciła na siebie uwagę profesora.
-Alice... - mruknął troskliwie.
Usiadł tuż obok niej i położył dłoń na ramieniu. Nie wiedział, co mógłby w tej chwili powiedzieć. Najlepszym rozwiązaniem zostało milczenie. Narcyza chciała podbiec i utulić nastolatkę, lecz Snape ją powstrzymał. Ona potrzebowała teraz chwili, aby dać upust emocjom. Siedział z nią ponad pół godziny, a pani Malfoy przygotowywała maści i eliksiry. Po wykonaniu zadania dała mężczyźnie znać, że wychodzi na chwilkę po posiłek dla Alice.
-Alice, muszę podać ci leki.... Usiądź proszę.
Smith automatycznie wykonała rozkaz, a może tym razem prośbę, nauczyciela. Czarnowłosy podał jej trzy buteleczki, a po wypiciu ostatniej skrzywiła się okropnie.
-Wiem, że nie będzie to komfortowe, ale... Musisz zdjąć koszulę...
Szybko objęła się ramionami. Miała zdjąć piżamę i siedzieć nago przed Mistrzem Eliksirów? Wahała się długi czas, aż Snape zaczął się irytować. Szybkim ruchem ściągnęła z siebie ubranie i zakryła nim tułów.
-Nie bój się, nie mam zamiaru jakkolwiek cię skrzywdzić. Muszę wetrzeć w twoje ciało dwie maści. Niestety, będziesz musiała odłożyć koszulę.
-Nie chcę...
-Wiem. Ale jest to konieczne. Im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy. Gotowa? - zapytał.
Trzęsąc się odłożyła ubranie. Snape zaczął kolistymi ruchami wmasowywać w nią maść. Severus starał się nie zwracać uwagi na jej biust, co nie znaczy, że nie gapił się na niego od czasu do czasu. Nie uszło to uwadze Alice, która z całych sił próbowała nie zakryć się koszulą lub chociażby poduszką.
Z nakładaniem maści uwinął się bardzo szybko. Na blizny po oparzeniach, które były na ramionach, plecach i stopach nałożył czyste bandaże. Polecił jej ubranie się, co wykonała w okamgnieniu. Chwilkę później do pokoju weszła Narcyza. Niosła tackę, a na niej ustawiona była miseczka z pomidorową zupą, talerz z pierogami oblanymi skwarkami oraz kawałek ciasta i sok dyniowy. Na sam zapach Alice poczuła, że cieknie jej ślinka. Dopiero teraz zorientowała się jak bardzo jest głodna. Zjadła wszystko z wilczym apetytem ku zadowoleniu gospodyni.
-Cieszę się, że ci smakowało. - mówiła radośnie – Dawno już nie gotowałam, wszystko za mnie robią skrzaty domowe... Może napijemy się herbaty? Z tego okna jest piękny widok na ogród. Myślę, że Severus nie będzie krzyczał, że usiądziesz na fotelu...
Dziewczyna przytaknęła i zmieniła temat.
-Dokąd udał się profesor?
-Severus? Musiał udać się na ważną rozmowę i wróci za jakąś godzinę. Dlatego proponuję ci to teraz! - zaśmiała się.
Alice uniosła lekko kąciki ust i wstała z łóżka. Zasiadła na fotelu, który postawiono tuż przed oknem i zapatrzyła się w krajobraz.
Ogród był bardzo zadbany. Wzdłuż szerokich ścieżek ułożonych z bardzo drogich kamieni posadzone były krzewy różane. Niektóre z nich wspinały się po metalowych podporach w kształcie łuku, a inne rosły jak niski żywopłot. Za różami był duży teren z zieloną trawą i kilkoma drzewami rzucającymi cień w słoneczne dni. Stała tam również spora drewniana altanka. W oddali widać było las.
-To wszystko należy do pani? - zapytała zdziwiona.
-Do mnie, mojego męża i syna. Na pewno go znasz, ale póki co nie spotkacie się przez następne kilka dni. Musisz nabrać sił, aby... -Narcyza urwała.
-Aby? - powtórzyła zaciekawiona.
-Aby poznać prawdę, moja droga. - dodała ciszej. - Więcej już ci nie powiem. I tak już nieco wygadałam. Proszę, częstuj się.

Na stolik położyła talerzyk z ciasteczkami i ciastem, a do jej porcelanowej filiżanki nalała czarnej herbaty. Usiadła na fotelu obok i sięgnęła po łakocie. Alice wzięła delikatne naczynko do ręki i upiła łyk płynu. Bardzo lubiła pić herbatę, zwłaszcza wtedy, gdy jej myśli walczyły same z sobą.  Jej obawy wciąż walczyły o pierwsze miejsce dla większej uwagi. Zerknęła za okno. Po dworze spacerował nie kto inny niż Dracon Malfoy wraz z przyjaciółmi.
-Malfoy? - zapytała sama siebie.
-To moje nazwisko! - zawołała radośnie kobieta. - I tak, jestem mamą Dracona. - dodała szybko.
Uśmiechnęła się delikatnie i znów napiła się z filiżanki. Nie mówiła już nic, aby nie robić kobiecie przykrości...

______________________________________________
*Evan Avery - za nic w świecie nie wiem jak jeden z moich ulubionych Śmierciojadków ma na imię, więc ochrzciłam go Evan ;D
Mam nadzieję, że się podobało, nieco złapałam wenę na to opowiadanie. :)