czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 2

 Noc oraz kolejny dzień były bardzo ciężkie. Wokół niej kręcili się sami najgroźniejsi Śmierciożercy. Nie mogła spać czując na sobie czujny wzrok morderców, a o poranku przywitała ją okrutna kobieta wraz z mężem. Nie potrafiła przy nich dużo zjeść, ani swobodnie się poruszać. Każdy szelest zwracał ich uwagę i stawała się punktem obserwacji przez następne dziesięć minut. Nie ufała informacji, że nic jej nie grozi. Całą dobę spędziła w strachu i niepewności, a następna zapowiadała się tak samo, choć udało się jej przespać te kilka godzin w nieświadomości, że czeka ją mała niespodzianka...
O godzinie siódmej znów ujrzała twarz niejakiego Evana Avery'ego. Była ona nieco kwadratowa, przez co wyglądała bardzo groźnie. Posiadał kilkudniowy zarost. Nos miał dość spory, a usta były lekko wąskie. Orzechowe oczy przenikały duszę człowieka na wylot i czaiło się w nich szaleństwo. Dodatkowo jego wzrost (ponad dwa metry!) sprawiał, że strach przed nim był jeszcze większy.
-Dzień dobry. - rzucił lekko i odgarnął z buzi długie, brązowe włosy.
-Dzień dobry. - odpowiedziała niepewnie chcąc wstać.
Uśmiechnął się lekko i pomógł jej się podnieść. Wyciągnął coś z kieszeni i powiększył do normalnych rozmiarów.
-Proszę. - powiedział podając jej rzeczy – Umyj się i wskocz w nie. Za pół godziny przyjdzie Rabastian z Twoim śniadaniem, a później dowiesz się co dalej.
Zaskoczona kiwnęła głową i ruszyła do łazienki. Wanna była tu ogromna ze złotymi ozdobnikami. Pod oknem z pięknym witrażem, przedstawiającym syrenę z srebrzystym ogonem, znajdowała się umywalka, pufa oraz ogromne lustro wysadzane dookoła najdroższymi kamieniami. Podeszła do niego i przyjrzała się sobie.
Miała duży nos i małe usta, pod którymi zrobiła sobie kolczyk. Oczy w nieokreślonym kolorze były jej największym atutem tak samo jak jej ciemnobrązowe włosy. Sięgały jej do biustu i kręciły się na dole. Zdjęła ubrania. Była wysoka i dość szczupła, choć na brzuchu odkładał się tłuszczyk. Pośladki miały ładny kształt lecz miała na nim lekki cellulit. Na klatce piersiowej miała bliznę po oparzeniu herbatą, a po prawej stronie pod pępkiem bliznę od mugolskiej operacji. Po ranach sprzed kilku dni nie było śladu.
Po chwili sterczenia przed lustrem postanowiła wskoczyć do wanny. Zdecydowała się na płyn kokosowo-czekoladowy i po chwili całe pomieszczenie ogarnęła cudowna woń. Rozkoszowała się gorącą wodą w międzyczasie szorując się dokładnie i myjąc włosy. Po pewnym czasie opłukała się i wytarła mięciutkim ręcznikiem. Osuszyła włosy i nałożyła balsam. Założyła bieliznę i zaczęła szczotkować zęby miętową pastą. Umyła jeszcze buzię, nałożyła krem i wykonała delikatny makijaż kosmetykami, które znalazły się wśród podarowanych rzeczy. Dostała również rozmaite ubrania. Wybrała spódniczkę wycinaną z koła w kolorze zimnego fioletu i do tego białą bluzkę na krótki rękaw z czarnym nadrukiem „I hate you”. Założyła również trampki w panterkę, brązową bransoletkę i już była gotowa do wyjścia.
Śniadanie czekało na nią dobre kilka minut, więc zjadła je w pośpiechu.
-Cudownie! - zawołał Rabastian – Mamy dziś dla ciebie małą niespodziankę.
-Trzeba ci urozmaicić nieco dzień, więc...
-Idziemy zaraz na spacer po ogrodzie. Z relacji Narcyzy wiemy, że bardzo ci się podobał. Spędzimy tam czas do jakiejś piętnastej. Chodźmy!
Podeszli do drzwi i otworzyli je przed dziewczyną. Alice wyszła niepewnie z pokoju i zaczekała na mężczyzn na korytarzu. Uwinęli się szybko i sprowadzili ją do salonu na dole.
Było to bardzo duże pomieszczenie. Ściany były w beżowym odcieniu i wisiało na nich kilka zdjęć i portretów. Podłoga i meble były ciemne, a sofa i cztery fotele miały ciemnozielone obicia. Na stoliku do kawy, który znajdował się pomiędzy siedziskami, stały świeczki. Był tu też spory regał z książkami oraz duży barek z alkoholem.Były też ogromne odsuwane drzwi ze szkła, które zasłaniały delikatne białe zasłony. Były otwarte i przyjemny chłodny wiatr powitał ich twarze.
Znaleźli się na dużym tarasie. Oczom Alice ukazał się widok jeszcze piękniejszy niż z okna. Tuż przed barierkami kwitła maciejka. Otulała ona przyjemnym zapachem nos każdego człowieka, nawet tego najbardziej skamieniałego. Były także małe schodki, które prowadziły na kamienną ścieżkę lawirującą pomiędzy kompozycjami krzewów kwitnących, kwiatów i traw... Od czasu do czasu postawione zostały starodawne latarnie. Schody prowadziły także do drogi wiodącej do dużego basenu ze zjeżdżalnią i trampoliną. Stało tam dużo leżaków i stoliczków, na których znajdowały się lampiony.
Zadumę nad tym miejscem przerwało chrząknięcie. W ich stronę szedł dość wysoki mężczyzna o długich blond włosach i szarych oczach, w których skryty był chłód. Miał na sobie szaty od najdroższych projektantów oraz czarną laskę oraz czarną laskę ze srebrnym wężem. Patrzył na nich drwiąco, a zarazem pytająco.
-Witam szanownych panów oraz... młodą pannę... -rzekł – Cóż tu robicie o tak wczesnej porze?
-O to samo możemy zapytać ciebie, Lucjuszu. - mruknął Rabastian. - My dostaliśmy rozkaz, aby oprowadzić T... Alice po posiadłości.
-To wyśmienicie, mam nadzieję, że panience się spodoba pobyt tutaj... Wracam od.. szefa. Będziemy musieli porozmawiać chwilę. Avery, mogę ciebie porwać? Za chwilę dołączysz do Rabastiana...
Mężczyzna niechętnie przytaknął, ale ruszył do salonu wraz z oziębłym Lucjuszem. Opiekun Alice zaklął szpetnie pod nosem na gospodarza, ale poprowadził dziewczynę na ścieżkę. Szli wolno, rozkoszując się zapachami i rześkim powietrzem. Po chwili dobiegł Evan.
-Niestety możemy pozwolić sobie jedynie na godzinę spaceru. - oznajmił zasapany. - Zmieniły się plany. Ale nie martw się, jeszcze nie raz przejdziesz się po tym ogrodzie!
 Brązowowłosy mężczyzna wyglądał na bardzo spiętego. Z nerwowym uśmiechem wskazał jej kierunek wędrówki i ruszył na nią. 
 Spacer minął jej na intensywnym rozmyślaniu. Co mogło wpłynąć na to, że za chwilę muszą wracać? Znów zaczęła się denerwować i strzykać palcami. 




Po godzinie wrócili do komnaty Alice. Czekały tam na nich Bellatrix i Narcyza. Obie były bardzo poważne. Przywitały się z dziewczyną, a mężczyzn wygoniły. 

-Stań tutaj. Musimy wybrać ci suknię. -mruknęła zamyślona pani Malfoy. - Może ta ciemnozielona, Bello?
Przyłożyły do niej suknię i popatrzyły przez chwilę. Alice wyglądała w niej okropnie blado. Pokręciły głowami i zabrały się za kolejne suknie. sprawdzały żółto-czarną, brązową, czarną, czerwoną, fioletową i wiele innych, aż w końcu została tylko ciemno-niebieska.
-To chyba jest to, Cyziu. - powiedziała zadowolona Lestrange.
-Tak, na pewno. Alice, ubierz ją. 
Dziewczyna sprawnie wykonała polecenie, choć nie była do końca pewna o co im chodzi. 
-Dobrze, teraz usiądź. Bella cię uczesze. 
 Przełknęła ślinkę. To tej kobiety bała się najbardziej ze wszystkich. Niepewnie usiadła na stołku. Trzęsły się jej dłonie i drżały wargi. Starała się uspokoić oddech.
 Śmierciożerczyni uśmiechnęła się pod nosem. Doskonale wiedziała o lęku dziewczyny. Delikatnie czesała jej włosy. Zaplotła jej dwa cienkie kłosy tuż przy twarzy i spięła je z tyłu głowy. 
-Wyglądasz ślicznie. -powiedziała cicho. -Załóż te buty i chodź za mną. 
 Alice założyła czarne pantofelki i ruszyła za Bellatrix. Szły przez korytarze ozdobione różnymi obrazami. Po piętnastu minutach dotarły do ogromnych, drewnianych drzwi. Bella zapukała. Odpowiedziało jej ciche "wejść". 
-Teraz tam wejdziesz. Powiedz grzecznie "dzień dobry, proszę pana" i czekaj na odpowiedź. Nie krzycz, nie piszcz i nie uciekaj. Nic ci się tam nie stanie. 
 Otworzyła drzwi i weszła do środka.

___________________________________________________

Na reszcie koniec popraw! Czas rozpocząć dwumiesięczne odmóżdżanie <3 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i że czekacie na kolejne ;)