wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 8

 W drodze do Lord Voldemorta Snape wytłumaczył obecność zamaskowanych wyznawców.
-Będą cię strzec, panienko i myślę teraz, że to na prawdę dobry pomysł. Będą cię strzec w noc i dzień, oczywiście ze zmianami. Też będę wśród nich. Możesz pytać o nazwiska, kazać im dotrzymywać sobie towarzystwa, nosić rzeczy... Wszystko i nie mają prawa sprzeciwu, chyba że może to zaszkodzić tobie, panienko. Towarzyszyć nie będą tobie podczas korzystania z toalety, oczywiście i możesz ich wyprosić przed komnatę podczas snu. Teraz towarzyszyć ci będą Rabastian i Rudolphus, bracia. Wieczorem zmienią ich Rookwood i Avery. Później nastąpią zmiany z innymi członkami, jednak to jeszcze nie jest ustalone. Zawsze będą chodzić po bokach. Teraz razem udamy się do Czarnego Pana.
 Alice przytaknęła i starała się zapanować nad emocjami. Szło jej to idealnie, jednak zdążyła odgadnąć dokąd się udają. Przeszli przez te same drzwi, co wcześniej nie było dobrym pomysłem. Szybko dojrzała osoby, które znienawidziła. Był tam także sam Lord Voldemort. Wszyscy pochłonięci byli w rozmowie.
-..Tak więc jak wspominałem, mam dla was pewne zadanie...
-Panie mój. - przerwała mu Bellatrix, kłaniając się przy tym.
-Ach, już jesteście... - uśmiechnął się.
 Widząc niepewne twarze rówieśników postanowiła dolać oliwy do ognia.
-Ojcze. - przywitała się poważnie.
 -Alice... To są twoi nowi przyjaciele. Znacie się zapewne ze szkoły.
-Tak, ojcze.
 Lubiła przestraszone oblicza nastolatków, w tym zapewne była podobna do NIEGO. Lord wyczuł to bez problemu i zagadka nagłego nawiązania rozmowy ze swoją córką była rozwiązana. Był z jednej strony dumny z umiejętności zastraszania, choć niepokojące było użycie tego w stosunku do akurat tej siódemki. Jednak postanowił się tym nie do końca przejmować.
-Pomyślałem, że raźniej będzie ci w towarzystwie młodzieży, a nie starych pryków...
-Wypraszam sobie. - mruknął ledwie słyszalnie Snape.
 Alice zagryzła wargę. Bała się wybuchnąć śmiechem w takim momencie, choć uwaga profesora była trafiona.
-... Poza tym pomoże ci to się trochę otworzyć na świat, tak myślę. Książki to przecież nie wszystko.
-Tak, ojcze...
-Zostawiam was samych. Wieczorni wartownicy mogą odejść. Severusie, pozwól ze mną...
 Dorośli odeszli, a oni zostali sami. Alice starała się wyglądać twardo, lecz w środku była nadal zdeptanym robakiem. A młodzi doskonale o tym wiedzieli. Córka Czarnego Lorda ruszyła w stronę jeziora, reszta podążyła za nią. Szła szybko, co stanowiło spory problem dla reszty. W drodze zauważyła w trzcinach kładkę, z dala od głównej plaży. Zaciekawiona pobiegła w tamtym kierunku.
 Szybko weszła na starą konstrukcję i zaczęła przedzierać się przez chaszcze. Stąpała ostrożnie. Ukazał się przed nią śliczny widok na jezioro. Woda była przejrzysta i w miejscu pomostu dno wydawało się być głęboko. Nie widać było wodorostów, choć kawałek dalej rosły lilie wodne. Za jeziorem rosły wysokie drzewa, a nad nimi latało rozmaite ptactwo. Było tu bardzo pięknie.
 Chwilę zachwytu przerwali jej opiekunowie. Wpadli za nią zadyszani, ale bez słowa żalu. Wyprostowali się i w milczeniu wykonywali swój obowiązek. Alice popatrzyła na nich przez chwilkę i usiadła na krawędzi. Zdjęła pantofle i zamoczyła stopy w chłodnej wodzie.
 Siedziała tak przez chwilę, aż ciemne chmury zebrały się na horyzoncie. Leniwie wstała i przeciągnęła się. Nie chciała stąd odchodzić, jednak pogoda nie dawała jej wyboru. Wolnym spacerkiem powrócili do domu.
Na tarasie siedział Czarny Pan w towarzystwie Snape, państwa Malfoy'ów, Bellatrix i przybyłej młodzieży. Kobiety wachlowały się sącząc lemoniadę, a mężczyźni rozmawiali o sporcie.
-Gdzie was poniosło w taki upał? - zapytała zmęczona Narcyza.
-Siedzieliśmy na kładce. - odparł jeden ze Śmierciożerców.
-Na tej starej ruderze? Co was tam zaniosło? - zdziwiła się pani Malfoy i szybko zmieniła temat - Nareszcie deszcz... Dawno nie padało...
 Złoczyńcy oddali się lekkiej rozmowie o niczym, choć to mogłoby wydawać się dziwne. Takie odczucia miała  Alice. Usiadła obok ojca i zaczęła bawić się włosami. Zadanie utrudniały jej podmuchy wiatru gnającego chmury. Zebrali się dopiero, gdy na ziemię spadły pierwsze krople zbawiennego deszczu.



 Był już wieczór. Ciemną noc rozjaśniały błyskawice, a muzyka ulewy zakłócała ciszę. W pokoju prawe samotnie spędzała czas dziedziczka złowieszczego tronu. Siedziała na sporym parapecie, ubrana w jasną koszulę nocną i gładziła włosy. Mogła się w spokoju wyciszyć, choć nie do końca podobał się jej brak stuprocentowej prywatności. 
 Ciszę zakłócił hałas na korytarzu. Z początku były to mało wyraźne głosy, jednak za chwilę już można było usłyszeć całą rozmowę:
-A skąd miałem kurwa wiedzieć, że akurat ona jest córką Czarnego Pana? - mówił oburzony głos.
-No nie wiem, starzy Ci nie mówili? - burknęła jakaś kobieta z piskliwym głosem.
-No pewnie, wygadają mi wszystkie tajemnice zawodowe!
-Mogliby! Gdybym powiedziała to przy Lordzie już dawno byłabym martwa! Nienawidzę tej szlamy, paskudne ścierwo...
 Rabastian poderwał się na nogi i ze złością gnał już do drzwi, ale dziewczyna go zatrzymała.
-Nie. Niech idą. Nie chcę się mścić.- powiedziała cicho.
 Mężczyzna niepewnie cofnął się, musiał wypełnić rozkaz. Usiadł nieco nabzdyczony, ale nie odezwał się ani słowem. Reszta wieczoru minęła w dość ciężkiej atmosferze...

_____________________
Krótko, ale jednak :) Udało mi się dziś skończyć z niedoklikającą się klawiaturą :') Mam nadzieje, że się podoba. Tworzę także kolejne opowiadanie, ale ukarze się dopiero za jakiś czas. Myślicie, że motyw córki Lestrange będzie ciekawy?