sobota, 28 marca 2015

Rozdział 10

 Dzień mijał szybko. Ledwo co wstało słońce, budząc wszystko ciepłymi liźnięciami promieni, a już powoli zmierzało w stronę dalekiego pasma gór, które było widać przy dobrej pogodzie z kładki przy Malfoy Manor. Gorący dzień dawał się we znaki wszystkim. Opiekunowie Tenebirs brodzili po kostki w przyjemnie chłodnej wodzie. Wspomniana dziewczyna sączyła przez rurkę lemoniadę z lodem i wpatrywała się w krajobraz. Bardzo lubiła tu przebywać. To miejsce napawało ją spokojem, którego od dawna nie czuła. Obserwowała też taflę wody. Spokojnie dryfowało po niej puchate brązowe piórko, a gdy podpłynęło do niej od razu je wyłowiła. Dla większości Śmierciożerców było to zwykłe kolekcjonerstwo. Na każdym kroku zbierała pióra, pojedyncze koraliki, większe fragmenty włóczek... Miała w tym swój cel i pomału chciała się wziąć za jego realizację. Postanowiła zacząć późnym wieczorem.



Słońce chowało się za olbrzymimi garbami i przyszedł chłód. Widok był piękny, niebo mieniło się wieloma kolorami, choć pomarańcz był na pierwszym miejscu. Choć niechętnie Tenebris podniosła się i przeciągnęła się. Mogłaby tak siedzieć godzinami. 
-Wracamy, panienko? - zapytał schowany za maską Rookwood.
-Tak, już chyba pora. Choć szczerze mówiąc mogłabym tu zamieszkać...
 Poprawiła niesforny kosmyk i zeszła z kładki. Szli pomału rozkoszując się chłodem. Na werandzie domu siedziała ta sama co zawsze grupka osób przy wieczornej herbatce. Mężczyźni przywitali się uniesieniem lewej ręki. Był to pewien ich rytuał, od wielu lat związany z Mrocznym Znakiem. Czarny Pan uśmiechnął się delikatnie i chwycił po kolejne ciastko.
-Cześć tato... - mruknęła cicho.
-Witaj córko. Co dziś ciekawego robiłaś? - odparł starszy Riddle.
-To co zawsze. Siedziałam na kładce, obserwowałam wodę... Tak, nie mam życia. - dodała widząc usta ojca szykujące się do przerwania jej. 
 Pokręcił głową. 
-Jutro prawie wszyscy wyruszamy na akcję. Zostawię Severusa, Narcyzę i młodzież, oczywiście. Może coś porobicie razem? 
-Um, Sevuś! - wciął się Augustus, przełykając ciasto. - A może zabierzesz panienkę na tamtą polanę w lesie? Jestem pewien, że na pewno znajdzie tam wiele piór do swojej kolekcji...
-Nie jest to głupi pomysł. - przytaknął Lord. - Czyli ta dwójka już wie co będzie robić jutrzejszego dnia. Jednak nie zwalnia cię to, Severusie, z nocnego spotkania. O północy.
 Mężczyzna skinął głową. 


 Dziś wstała wcześnie. Przeciągnęła się jak kotka i podeszła do szafy. Wyciągnęła czarne spodenki do kolan i białą zwiewną tunikę oraz świeżą bieliznę. Szybko weszła pod natrysk. Chłodne strumienie wody pochłaniały jej ciało. Umyła włosy i spłukała pianę. Stała tak przez dłuższą chwilę. Woda zmywała z niej wszelkie troski. Była jak lekarstwo. Równie dobrze mogłaby mieć tu tylko krzesło i prysznic. Krople skapywały jej z nosa, sklejały jej rzęsy i wpływały do ust. Lubiła to i z niecierpliwością czekała na kolejny raz.
 Wreszcie wyszła i wytarła się ręcznikiem. Włosy zaplotła w luźny warkocz. Twarz posmarowała ochronnym kremem, pomalowała rzęsy i zrobiła delikatne kreski. Poprawiła kształt brwi i pomalowała usta ochronną szminką. Robiła tak każdego dnia. Zwykła poranna rutyna. Założyła skarpetki i trampki. Była gotowa.
 Zeszła na śniadanie. Jedzenie leżało tu na stole do godziny 10, oczywiście zmieniane na świeże. Nalała sobie herbaty i nałożyła tosta z szynką i serem. Jak zwykle nic specjalnego. Zjadła i wyszła na dwór. Dziś nikt za nią nie chodził. Zasmakowała trochę wolności i był to najlepszy deser jaki jadła od dawna.
 Po ogrodzie chodziły pawie, dumnie ukazując swoje ogony. Pod tarasem spały psy Lucjusza, rozśpiewane ptaki tańczyły wśród koron drzew. Tenebris odetchnęła rześkim powietrzem. Usiadła na samotnej huśtawce zawieszonej na jednym z olbrzymich konarów. Odpychała się delikatnie nogami i zatopiła się w myślach.
 Nie dane jej było siedzieć tu samej przez dłuższy czas. Wolnym krokiem podszedł do niej Severus Snape, ubrany w cywilne ubranie. Pokłonił jej się na powitanie.
-Nie musisz tego robić. - mruknęła.
-Muszę, to jeden z moich obowiązków. - odparł mężczyzna. - Wyruszymy za jakieś dwie godziny. Muszę jeszcze coś zrobić. Pozwolisz?
-Oczywiście. Będę się kręcić po ogrodzie gdybyś mnie szukał.
 Mistrz Eliksirów powrócił do swoich zajęć, a młoda kobieta ruszyła się w kierunku swojego ulubionego miejsca. Brodziła w wodzie, puszczała kaczki i zbierała co ładniejsze kamyczki. Nie spodziewała się tu żadnych odwiedzin, choć było to błędem.
-Witam, panienko Ciemności! - zakrzyknął zza jej pleców wredny głos.
 Zerwała się jak oparzona. Nie lubiła takich niespodzianek.
-Czego chcesz, Malfoy? - zapytała jeszcze drżącym głosem.
-Nie mogę się już przywitać? - mruknął pod nosem blondyn. - Przyszedłem cię zaprosić. Zawsze siedzisz tu sama. Może zaszczycisz nas obecnością i porzucasz z nami kaflem?
-Średnio mi się to uśmiecha. - rzuciła mu ostre spojrzenie. - Parkinson nie może? Przecież ona jest taka doskonała...
-Nie, nie może. Wiem, że cię dręczyliśmy od początku nauki w Hogwarcie i pamiętam jak ślicznie cię powitaliśmy tutaj. Przepraszam! Pewnie myślisz, że to wszystko z powodu twojego ojca. - dodał po chwili. - Ale nie w moim przypadku.
-To czemu się tak zachowujesz? - burknęła Tenebris.
-Aby nikt nie dostrzegł moich słabości.
 Zerknęła na Dracona. Był poważny jak nigdy dotąd. Nie miała bladego pojęcia dlaczego syn sługi jej ojca powierzył jej taką tajemnicę.
-Czy zechcesz z nami zagrać?
-Zagrać nie, dziękuję. Ale mogę potowarzyszyć.
Malfoy Junior uśmiechnął się. Poczekał, aż dziewczyna założy buty i ruszyli na spory kawałek trawy przy domu. Tam czekała grupka nastolatków. Wszyscy z miotłami i dziarskimi nastrojami. Oprócz jednej osoby.
 Parkinson nie wyglądała najlepiej. Na widok Tenebris wzdrygnęła się i nieznacznie skuliła, gdyż ból ciała nie do końca jej na to pozwalał. Miała posiniaczone nadgarstki i szyję, rozciętą wargę i kilka głębszych ran. Nie była już rozwrzeszczaną dziewczyną, tylko cichą myszką.
 Przywitali się z przybyłą dziewczyną i kulturalnie zaproponowali miotłę.
-Dziękuję, ale popatrzę. - odmówiła grzecznie.
 Zabini wzruszył ramionami i z dziką radością wskoczył na swoją miotłę. Pęd powietrza rozwiewał wszystkim latającym włosy. Rzucali do siebie kafel, a pałkarze odbijali natrętne tłuczki. Bawili się znakomicie. Tenebris uśmiechnęła się na ten widok. Oparła się o drzewo i obserwowała śmigających rówieśników. Ku jej zaskoczeniu dosiadła się do niej Pansy.
-Um, hej... - przywitała się niepewnie Parkinson.
-Witaj. - odpowiedziała chłodno.
-Wiem, że się nigdy nie dogadywałyśmy.. - zaczęła dziewczyna.
-Znęcałaś się nade mną. Słownie i fizycznie. Nigdy nie wiedziałam dlaczego, ale to nie zmienia mojego podejścia do ciebie. Powiedz proszę czego chcesz i daj mi spokój.
-Chciałam cię tylko przeprosić... - mruknęła i wstała. - To przepraszam.
 Panna Riddle zmrużyła oczy i pozwoliła jej odejść. Bardzo nie chciała z nią rozmawiać, rany były zbyt głębokie. Z całej tej grupy ona była najgorsza. Nawet Astoria nie dokuczała jej tak bardzo. I mimo tego, że przeprosiny od wszystkich powinny brzmieć normalnie (no halo, była przecież córeczką Lorda Voldemorta!), przeprosiny od tej akurat Ślizgonki bardzo ją zaskoczyły. Była pewna, że nie zrobiła tego z dobroci serca. Została zmuszona i nawet wiedziała przez kogo.
-Hej, panienko Ciemności! - rozmyślania przerwał jej Dracon - Tylko nam tu nie odpłyń! Na pewno nie chcesz wsiąść na miotłę?
 W tej chwili został zmuszony do uniku. Przeklęte tłuczki! Tenebris zachichotała.
-Nie mam takiej potrzeby. Zresztą, za chwile przybędzie Severus. Mamy gdzieś się wybrać.
-Ależ oczywiście. - zaśmiał się blondyn i odleciał.
 Nie był taki zły jak mógłby się wydawać. Potrafił być miły i nie udawać nikogo. Jego towarzystwo nawet jej odpowiadało, choć jeszcze bała się mu zaufać do końca.
-Panienko. - usłyszała głos Snape'a. - Czy jesteś gotowa?
-Tak. Możemy iść.
-Polecimy na miotle. - zadecydował profesor.
-Musimy? - zapytała drżącym głosem.
 Przytaknął. Niepewnie usiadła na miotle i objęła go mocno w pasie.
-Chcę jeszcze żyć. - mruknął.
-Ale ja się BOJĘ AAA! - pisnęła kiedy wystartował.
 Nauczyciel mimowolnie się zaśmiał.


 Lot przebiegł spokojnie. Nastolatka wciąż miażdżyła mu żebra, choć przynajmniej nie aż tak mocno jak na początku. Mijali przepiękne krajobrazy. Był to dopiero początek. Czekał ich jeszcze ładniejszy widok.
 Kiedy lądowali dziewczyna wzmocniła uścisk. Była przerażona perspektywą latania, a co dopiero latania zbyt wysoko nad ziemią!
-Już jesteśmy na ziemi.  - poinformował ją rozbawionym głosem.
 Podniosła niepewnie wzrok.
-Jak tu pięknie! - wyszeptała zaskoczona.
 Na jej twarz mimowolnie wpełzł szeroki uśmiech, a oczy zaiskrzyły się. Severus również się uśmiechnął, ale dyskretnie. Uwielbiał tu przebywać. Choć nikt o tym nie wiedział, kochał malować tutejsze widoki. Kochał malować wszystko, co piękne i tajemnicze zarazem.
-I do twojej dyspozycji, panienko.
 Zaśmiała się jak dziecko i pobiegła przed siebie. Mężczyzna odłożył miotłę. Wyjął z kieszeni pomniejszone rzeczy i rozstawił je. Była to oczywiście sztaluga z płótnem gotowym do zamalowania, koc, kosz piknikowy pełen łakoci w razie, gdyby któreś z nich zgłodniało. Wyjął także naturalne farby. Jeszcze nie malował, czekał na odpowiedni moment. Nastolatka zbierała kwiaty zaplatając od razu kolorowy wianek. Czuła się jak w bajce. Ptaki śpiewały, świerszcze przygrywały... Żaby rechotały w stawie, do którego wpadał urokliwy strumyk. Gdzie nie gdzie latały barwne motyle. 
 Kiedy skończyła zaplatać kwiaty założyła sobie wiązankę na głowę. Wyciągnęła ze szmacianej torby narzędzia i ozdoby, w tym pióra. Usiadła na sporym kamieniu znajdującym się przy strumieniu i zajęła się kolejnym rękodziełem. 
 Wtedy Snape postanowił malować. Dziewczyna wyglądała uroczo w wieńcu. Nabrał na pędzel odrobinę farby i dotknął nim płótna. 



Minęło kilka godzin. Dziewczyna skończyła robić ozdobę, a Severus właśnie malował tło do jej postaci. 
-Mogę się ruszyć? - zapytała nieco speszona.
-Tak, ciebie już namalowałem, panienko.
 Wstała i zebrała klamoty. Przeskoczyła wodę i podeszła do niego.
-Czy mogę zobaczyć?
-Jeszcze nie. Chciałbym, aby końcowy efekt był niespodzianką.
 Uśmiechnęła się delikatnie i usiadła na koc. Wyciągnęła babeczkę z owocami i zatopiła się w smakowitym romansie. Usłyszeli grzmot. 
-Niedługo przyjdzie burza. Będę musiał to dokończyć w domu. - wyjął różdżkę i wysuszył obraz. - Schowam go na później. Możemy jeszcze spokojnie zjeść, zawsze możemy się teleportować.
 Przytaknęła i starła krem spod nosa. Wyglądała niesamowicie niewinnie, a Severusowi się to podobało. Nie lubił, kiedy kobiety są ostre jak taka Bellatrix. Wolał te spokojne, a Tenebris wpisywała się w te kryteria. Sięgnął po ciastko z kremem. Zrobił się głodny przez te kilka godzin. Posilili się i spakowali. Dziewczyna wpatrywała się tęsknie w otoczenie.
-Nie martw się, wrócimy tu jeszcze. - położył jej dłoń na ramieniu.
-Nie wydaje mi się. - usłyszeli obcy głos. 
 Dla Śmierciożercy był on niezupełnie nieznany. Wiedział, że stoi za nim Szalonooki Moody. Przeklęty auror z magicznym okiem. Nigdy nic mu nie umknęło. Stał z wyciągniętą różdżką tak jak pozostali łowcy Śmierciożerców. Było ich zbyt wielu, aby Severus mógł sobie z nimi poradzić. Wyciągnął rękę w stronę panny Riddle, ale nie uszło to uwadze aurorów. 
 Posypały się rozmaite zaklęcia. Mężczyzna starał się je odbijać i chronić nie tylko siebie. Było to trudne zadanie. Wpadli jak śliwki w kompot. Pot spływał mu po czole, a dziewczyna starała się za nim chować. Sytuacja zmieniła się, kiedy kilku aurorów zmieniło położenie. Otoczyli ich. Jeden ze "zwolenników dobra" rzucił zaklęcie w stronę Tenebris. A ona nie zdołała umknąć. Polała się krew. 
-Kurwa! - wrzasnął Mistrz Eliksirów.
 Porzucił bezpieczeństwo własne i rzucił się na dziewczynę. Po chwili zmienili się w kłąb czarnego dymu i odlecieli. 


 Wpadli przez okno do salonu jak burza. Dym się rozstąpił, a wszystkim obecnym ukazała się mocno krwawiąca rana na twarzy córki Lorda Voldemorta. Narcyza szybko rzuciła się do pomocy. Astoria z Pansy pobiegły po misę z wodą, a chłopcy ruszyli przygotować pokój dziewczyny. Nie wyglądało to najlepiej, a już na pewno nie ucieszy to Czarnego Pana.

____________________________________
I jak wam się podoba? Odświeżyłam wygląd bloga i wreszcie napisałam kolejny rozdział. Na reszcie coś się zadziało :D 

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 9

Było już późno. Do końca wakacji zostały ledwie dwa tygodnie, słońce nadal prażyło za dnia niemiłosiernie. W swoim ulubionym fotelu ognistą whiskey sączył Czarny Lord, a na przeciw niego, z tym samym trunkiem w ręce, siedział jego wierny sługa Snape. Byli już całkiem nieźle pijani, jak na obalenie już jednej butelki. Często się zdarzało, że w takim stanie miewali lepsze rozwiązania problemów. I tym razem mieli na to nadzieję, choć Voldemort uważał, że nadzieja to matka głupich.
-Wiesz, Severusie? Bo ty jesteś jedynym Śmierciożercą w Hogwarcie... I tak sobie myślę, że Tenebris powinna mieć opiekę... - wymruczał Tom.
-W sumie też tak sądzę... Też by się jej przydało, ażeby się dowiedziała o tym swoim prawdziwym imieniu, bo jak od Dropsa się dowie to będzie gówno... - bełtał Mistrz Eliskirów. - Kurwa, jak ja nienawidzę tych mugolskich helikopterów...
-Helikopterów?
-No kiedyś jak mój stary był zaprawiany to matka zawsze mówiła, że ma helikoptery... Chuj wie co to jest, ale wkurwia.
-No tak. - westchnął Riddle. - Wiesz co? Trzeba by się z nią jutro rozmówić, ale nie mam do tego głowy... Czy byłbyś tak uprzemy?
-Co z Ciebie za ojciec, dzieciaka się boisz, a mordercą jesteś...
-No to kurwa to rozkaz. -burknął.
 Profesor uderzył ostentacyjnie czołem w stół. Nie mógł jednak nic na to poradzić i wymamrotał jakieś potwierdzenie. Tom wyszczerzył się jak dziecko i zadowolony odpłynął w krainę snów.


 Ranek nie był taki miły, o ile można nazwać to rankiem. O trzynastej godzinie czekała ich nieprzyjemna pobudka. Bellatrix z politowaniem odsłaniała wiecznie zasłonięte zasłony.
-Co ty wyprawiasz diabelska kobieto? - wyjęczał zachrypnięty nauczyciel.
-Budzę was, ot co. Panie, są wieści z Ministerstwa Magii. Knot będzie chciał mieć aurorów w Howarcie, ale dokładne informacje ma Lucjusz. I radzę wam wziąć eliksir na kaca, czeka na was w jadalni.
 Pozbierała puste butelki i wyszła z komnat. Mężczyźni podnieśli się i z wielkim bólem podążyli na śniadanie. Tam czekał Lucjusz z wiadomościami, młodzież, co ledwo podniosła się z łóżka oraz córka Czarnego Pana ze swoją obstawą.
-Dzień dobry. - mruknęli wchodząc, na co reszta odpowiedziała z podobnym entuzjazmem.
 Od razu wychylili swoje porcje eliksiru, po czym błogo się uśmiechnęli.
-Niezła impreza?- zapytała Alice.
-Coś w tym rodzaju. - odpowiedział jej ojciec. - Za jakąś godzinę porozmawiasz sobie z Severusem, obstawa będzie miała chwilę przerwy.
 Kiwnęła głową na znak zgody. Voldemort napił się kawy. Obawiał się, że będzie to kolejny ciężki dzień...


Równo za godzinę profesor Snape i córka Tom'a Riddle'a usiedli w ogrodzie oblanym promieniami słońca. Udało im się znaleźć odrobinę cienia pod dębem. Oparli się o drzewo i milczeli przez chwilę.
-Więc... O czym mamy rozmawiać? - zaczęła niepewnie dziewczyna.
-O tobie. Jak zaginęłaś i takie tam. - odparł. - Uważamy, że jesteś już gotowa na poznanie prawdy.
 Wyprostowała się i spoważniała. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej, choć nadal miała dużo wątpliwości. Z jednej strony przemawiał strach, a z drugiej silna ciekawość. Wzięła głęboki oddech.
-Możesz zaczynać.
-To nie takie proste... Miałaś niecały rok. W ciągu dnia Czarny Pan spędzał z wami zwyczajny, październikowy dzień, choć w nocy planował zgładzić Potter'a. Mary nie pochwalała jego poczynań, ani planów, choć wolała nie wywoływać kłótni. Czarny Pan był bardzo zaślepiony rządzą zwycięstwa. Często przez to nie spędzał czasu z twoją matką, a później z tobą. Co jakiś czas wybieraliście się na spacer jak zwyczajna rodzina. Wtedy także panowała napięta atmosfera. Mary starała się wpłynąć na decyzję o zgładzeniu dzieciaka. Lord się zdenerwował i powstała awantura. Od tamtej pory siedzieli do pechowej nocy. Lord przepadł, a Ministerstwo zaczęło nagonkę.  Tej nocy również zniknęła twoja matka z tobą. Musiała rzucić na Ciebie zaklęcia ochronne i oddać do sierocińca lub podrzucić jakiemuś mugolowi. Za kilka dni znaleziono ją martwą. Ktoś prawdopodobnie wyrównał rachunki z twoim ojcem. Szukaliśmy cię od wielu lat...
-I dopiero teraz się udało? - zapytała smutno.
-Tak. Zaklęcia ochronne były bardzo silne. Dopiero jak Czarny Pan powrócił udało się je przełamać. Choć i tak nie było to proste. 
- I co teraz? Traktuje mnie jak oczko w głowie...
-Córeczka tatusia... A tak na poważnie. Jesteś potężnym magiem. W twoich żyłach płynie krew Salazara Slytherina i Roweny Ravenclaw. Twoja moc może mieć decydujący wynik w naszej wojnie.
-To dlatego tak się mną przejmuje...
-Dokładnie. Do Hogwartu również pojedziesz z obstawą. Ja będę pod czujnym okiem Dumbledora. Ale inni... Wkrótce przyjadą odpowiednie osoby.  
 Przytaknęła. Nie była stuprocentowo pewna do tego pomysłu. Obawiała się. Jednak profesor nie wydawał się tak bardzo tym martwić. Dla rozluźnienia atmosfery pogrążyli się w eliksirach. 


 Rabastian nie mógł się pogodzić z postępowaniem pewnych osób. Od paru dni obmyślał plan. Najbardziej zdenerwowała go Parkinson. Zero przeprosin i dalsze wywyższanie się. Nie mógł pozwolić, aby Czarnej Panience coś się stało. Ślizgonka była niebezpieczna i mogła dalej dręczyć Alice. Odetchnął. Już dziś dokona się sprawiedliwość.


 Dziewczyna szła sama korytarzem i sączyła poncz. Zadziwiające, że jej skrzaty domowe nie potrafią zrobić takich smaczności... Zaciągnęła się po raz kolejny słodkim napojem, kiedy poczuła uścisk na ramieniu. Spokojnie odwróciła się, ale nie zobaczyła przyjaźnie nastawionego Blase'a. 
-W czym mogę pomóc? - zapytała najbardziej uroczo jak tylko potrafiła. 
-Bądź pilną uczennicą i ucz się na przyszłość. - wyszeptał z psychopatycznym uśmiechem i wymierzył jej siarczyście w twarz...


_____________
Nareszcie skończyłam. Znów mały kryzys twórczy, mam nadzieję, że za chwilę to minie. Mam mniej więcej rozpisany plan, więc wiem co pisać dalej :)
I jak wam się podoba?