Było to dziwne uczucie – obudzić
się w miękkiej i ciepłej pościeli po koszmarze. Był on tak
bardzo realny, że przestraszyła się na myśl, że mogłaby być to
prawda. Przymknęła jeszcze oczy i przekręciła się na brzuch
wtulając się w poduszkę. Była ona tak wygodna i pachniała
fiołkami...
Zerwała się nagle. Nie była u
siebie w pokoju, a po June nie było ani śladu. Łóżko, w którym
spała, było ogromne, zasłane najlepszą pościelą w kolorze
białym. Na ścianach o jasnej barwie wisiały stare fotografie i
obrazy przedstawiające nieznanych jej ludzi. Obok łoża stała
szafka nocna, na której ustawiona była tacka z różnymi
eliksirami. Po prawej stronie było bardzo duże okno ze sporym
parapetem i częściowo zasłaniały je zasłony w barwie kości
słoniowej. Była tu jeszcze szafa i komoda, świeczki oraz sporych
rozmiarów fotel.
Nagle ktoś z zewnątrz złapał za
klamkę od drzwi i chciał wejść do środka. Dziewczyna szybko
położyła się i udawała, że śpi. Była bardzo czujna i czekała
na jakikolwiek ruch, dźwięk, dotyk... Tak jak się spodziewała
kilka osób znalazło się w pomieszczeniu. Słyszała lekki stukot
obcasów, szelest szat i cichą rozmowę.
-Chyba ma niespokojny sen... -
usłyszała zmartwioną kobietę. - Może ma gorączkę?
-Nie powinna, ale zaraz sprawdzę. -
powiedział mężczyzna, którego głos kojarzyła, po czym położył
jej silną dłoń na czole. - Nie... Wszystko z nią w porządku.
Musimy jeszcze raz posmarować rany i zabandażować je. Wkrótce
znikną.
-To dobrze. - odezwał się ktoś inny.
- Wygląda, jakby niedługo miała się obudzić.
-Powinna, ale dajmy jej wypocząć. I
tak czeka ją sporo nowych niespodzianek.
Ktoś ją otulił i odszedł.
Wiedziała, że nie zostawiono jej samej. Zmarszczyła brwi i
naciągnęła kołdrę na głowę. Nie wiedziała co się dzieje,
czemu tu jest i co chcą z nią zrobić. Chciała krzyczeć, płakać,
kopać i wszystko, co jeszcze można robić w napadzie histerii. Nie
lubiła być bezradna i uważała to za swoją zaletę jak i wadę.
Poczuła, jak materac ugina się pod wpływem ciężaru. Czyjeś ręce
zaczęły gładzić ją po włosach, a głos szeptał: „Spokojnie,
wszystko będzie dobrze. Śpij, moja droga, śpij...”.
Leżała długo, bojąc się dać
znak, że jest już przytomna. Wokół niej kręcili się ludzie.
-Czemu jeszcze śpi? Powinna już wstać
kilka godzin temu! - warczał ktoś.
-A co ja Trawenley? - rozległ się
krzyk.
-Nie, ale jedyny, który zna się na
medycynie! Czemu się nie budzi?!
-Skąd mam wiedzieć do kurwy nędzy!
Czy ty myślisz, że to takie proste?! Postawić dobrą diagnozę?!
Może sam rusz dupę i...
-Przestańcie, proszę.
Zdziwieni odwrócili się w jej
stronę. Oczy miała szeroko otwarte i czaił się w nich strach.
Trzęsła się i zaciskała mocno dłonie na poduszce. Od razu
podbiegła do niej kobieta. Miała piękne, blond włosy sięgające
ramion i niebieskie tęczówki. Na jej buzi widać było zmarszczki,
ale mimo tego była bardzo piękna. Uśmiechała się do niej
przyjaźnie.
-Witaj kochanie... Nie bój się, oni
nic ci nie zrobią.
Rozejrzała się po twarzach.
Wszystkie znała z gazet. Bellatrix Lestrange ze swoją
charakterystyczną burzą ciemnych loków, jej mąż i szwagier w
długich, rudych włosach. Augustus Rookwood, Evan Avery* oraz...
-Profesorze? - wyszeptała drżącym
głosikiem.
-Tak, panno Ri... to znaczy, panno
Smith?
Wyglądał na zakłopotanego i
jednocześnie zmartwionego. Nigdy nie widziała na jego twarzy innych
emocji niż obojętność i gniew. Chcąc nie chcąc podszedł do
niej i przyklęknął.
-Czemu t-tutaj jestem? - wyjąkała
słabo.
-Przykro mi, ale jeszcze nie mogę ci
tego wyjaśnić. W każdym razie nie mogę być to ja. Nie martw się,
jesteś tu bezpieczna...
-Wśród... nich? - wskazała niepewnie
palcem na zwolenników Sami-Wiecie-Kogo.
Westchnął ciężko, ale przytaknął.
Potarmosił ją po grzywce i wstał. Uśmiechnął się do niej
ciepło, po czym spoważniał i zwrócił się do Śmierciożerców.
-Rozkładamy warty. Dzienne i nocne. Ja
i Narcyza zostaniemy tu do dwudziestej. Av i Augi – Rokwood mruknął
coś pod nosem wyraźnie niezadowolony, ale Snape kontynuował – wy
idźcie teraz na spoczynek, wypada wam noc. Po nich na dzień
przychodzi Bellatrix wraz z Rudolphus'em. Do tej pory postaramy się
z.. eee... szefem, ustalić warty. I niech tylko jej się coś
stanie... - dodał groźnie na sam koniec – To wszystko. Bella,
rusz się do szefa. Wiesz co powiedzieć. Cyzia, weź podaj...
Dziewczyna nie słuchała już
nauczyciela. Pogrążyła się we własnych myślach i zmartwieniach.
Bała się. Nikt nic jej nie wyjaśnił. Skuliła się. Nie wiedziała
nawet kiedy zaczęła płakać. Dopiero gdy pociągnęła nosem
zwróciła na siebie uwagę profesora.
-Alice... - mruknął troskliwie.
Usiadł tuż obok niej i położył
dłoń na ramieniu. Nie wiedział, co mógłby w tej chwili
powiedzieć. Najlepszym rozwiązaniem zostało milczenie. Narcyza
chciała podbiec i utulić nastolatkę, lecz Snape ją powstrzymał.
Ona potrzebowała teraz chwili, aby dać upust emocjom. Siedział z
nią ponad pół godziny, a pani Malfoy przygotowywała maści i
eliksiry. Po wykonaniu zadania dała mężczyźnie znać, że
wychodzi na chwilkę po posiłek dla Alice.
-Alice, muszę podać ci leki....
Usiądź proszę.
Smith automatycznie wykonała rozkaz,
a może tym razem prośbę, nauczyciela. Czarnowłosy podał jej trzy
buteleczki, a po wypiciu ostatniej skrzywiła się okropnie.
-Wiem, że nie będzie to komfortowe,
ale... Musisz zdjąć koszulę...
Szybko objęła się ramionami. Miała
zdjąć piżamę i siedzieć nago przed Mistrzem Eliksirów? Wahała
się długi czas, aż Snape zaczął się irytować. Szybkim ruchem
ściągnęła z siebie ubranie i zakryła nim tułów.
-Nie bój się, nie mam zamiaru
jakkolwiek cię skrzywdzić. Muszę wetrzeć w twoje ciało dwie
maści. Niestety, będziesz musiała odłożyć koszulę.
-Nie chcę...
-Wiem. Ale jest to konieczne. Im
szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy. Gotowa? - zapytał.
Trzęsąc się odłożyła ubranie.
Snape zaczął kolistymi ruchami wmasowywać w nią maść. Severus
starał się nie zwracać uwagi na jej biust, co nie znaczy, że nie
gapił się na niego od czasu do czasu. Nie uszło to uwadze Alice,
która z całych sił próbowała nie zakryć się koszulą lub
chociażby poduszką.
Z nakładaniem maści uwinął się
bardzo szybko. Na blizny po oparzeniach, które były na ramionach,
plecach i stopach nałożył czyste bandaże. Polecił jej ubranie
się, co wykonała w okamgnieniu. Chwilkę później do pokoju weszła
Narcyza. Niosła tackę, a na niej ustawiona była miseczka z
pomidorową zupą, talerz z pierogami oblanymi skwarkami oraz kawałek
ciasta i sok dyniowy. Na sam zapach Alice poczuła, że cieknie jej
ślinka. Dopiero teraz zorientowała się jak bardzo jest głodna.
Zjadła wszystko z wilczym apetytem ku zadowoleniu gospodyni.
-Cieszę się, że ci smakowało. -
mówiła radośnie – Dawno już nie gotowałam, wszystko za mnie
robią skrzaty domowe... Może napijemy się herbaty? Z tego okna
jest piękny widok na ogród. Myślę, że Severus nie będzie
krzyczał, że usiądziesz na fotelu...
Dziewczyna przytaknęła i zmieniła
temat.
-Dokąd udał się profesor?
-Severus? Musiał udać się na ważną
rozmowę i wróci za jakąś godzinę. Dlatego proponuję ci to
teraz! - zaśmiała się.
Alice uniosła lekko kąciki ust i
wstała z łóżka. Zasiadła na fotelu, który postawiono tuż przed
oknem i zapatrzyła się w krajobraz.
Ogród był bardzo zadbany. Wzdłuż
szerokich ścieżek ułożonych z bardzo drogich kamieni posadzone
były krzewy różane. Niektóre z nich wspinały się po metalowych
podporach w kształcie łuku, a inne rosły jak niski żywopłot. Za
różami był duży teren z zieloną trawą i kilkoma drzewami
rzucającymi cień w słoneczne dni. Stała tam również spora
drewniana altanka. W oddali widać było las.
-To wszystko należy do pani? -
zapytała zdziwiona.
-Do mnie, mojego męża i syna. Na
pewno go znasz, ale póki co nie spotkacie się przez następne kilka
dni. Musisz nabrać sił, aby... -Narcyza urwała.
-Aby? - powtórzyła zaciekawiona.
-Aby poznać prawdę, moja droga. -
dodała ciszej. - Więcej już ci nie powiem. I tak już nieco
wygadałam. Proszę, częstuj się.
Na stolik położyła talerzyk z
ciasteczkami i ciastem, a do jej porcelanowej filiżanki nalała
czarnej herbaty. Usiadła na fotelu obok i sięgnęła po łakocie.
Alice wzięła delikatne naczynko do ręki i upiła łyk płynu.
Bardzo lubiła pić herbatę, zwłaszcza wtedy, gdy jej myśli
walczyły same z sobą. Jej obawy wciąż walczyły o pierwsze
miejsce dla większej uwagi. Zerknęła za okno. Po dworze spacerował
nie kto inny niż Dracon Malfoy wraz z przyjaciółmi.
-Malfoy? - zapytała sama siebie.
-To moje nazwisko! - zawołała
radośnie kobieta. - I tak, jestem mamą Dracona. - dodała szybko.
Uśmiechnęła się delikatnie i znów
napiła się z filiżanki. Nie mówiła już nic, aby nie robić
kobiecie przykrości...
______________________________________________
*Evan Avery - za nic w świecie nie wiem jak jeden z moich ulubionych Śmierciojadków ma na imię, więc ochrzciłam go Evan ;D
Mam nadzieję, że się podobało, nieco złapałam wenę na to opowiadanie. :)